When we get started man we ain't gonna stop
Czekała
w ustalonym miejscu. Ale od dłuższej chwili nie było tam ani żywej duszy.
Wystawili ją? Zaczynała się denerwować. Poza tym czekała już prawie pół
godziny. Nawet torba z pieniędzmi zaczynała jej ciążyć na ramieniu.
Przestępowała, więc z nogi na nogę.
Nagle poczuła jak czyjeś łapsko oplata
się wokół niej. Zareagowała odruchowo i wyprowadziła cios. Sparował go i ryknął
śmiechem. Spojrzała na Bela, marszcząc brwi.
– Spokojnie, nie tak nerwowo – mruknął
wyraźnie rozbawiony.
– Zachodzisz mnie od tyłu na własne ryzyko.
– Od tyłu to mogę ci… – nie dokończył.
Zaciekawiony spojrzał na torbę. – A to... Co?
– Torba – odparła. – Z forsą. Potraktuj to jak
drobny upominek z okazji mojego wstąpienia do Demonsów.
Aż klasnął w dłonie.
– Cudownie, jesteś ciekawsza, niż sądziłem. Nie
doceniłem cię.
– To niedobrze. Ludzie, którzy mnie nie
doceniali, kończą niezbyt dobrze – skwitowała. – Potwierdziliby to, ale są
martwi.
– Minęły trzy dni – stwierdził Bel. – Tak, jak
ustaliliśmy 3 dni. Miałaś osiem monet, na które się zdecydowałaś. Po trzech
dniach wracasz do mnie z…?
– Jakieś pół miliona?
– Nadajesz się – wyszczerzył rząd spiczastych
zębów – Jesteś taka jak my. Jesteś… Jedną z nas.
– Zaszczyt jebnął mnie w twarz – zironizowała,
wywracając oczami. – Co teraz?
– Polubiłem cię – stwierdził, obejmując ją
ramieniem i przybliżył się tak, by popatrzeć w tym samym kierunku co ona. Przed
nimi rozpościerało się miasto. – Teraz ja mam coś dla ciebie. Imprezę
powitalną. Spalimy to miasto na popiół. Dzisiaj, tutaj... Odrodzisz się, jako
demon – wyszeptał jej do ucha, aż się zjeżyła. – Gotowa?
– Zawsze – odpowiedziała, nie tracąc zimnej
krwi.
– Zobacz, co ci przywiozłem – roześmiał się,
wciskając jej w dłonie sztylety, które musiała zostawić przed tym zadaniem. –
Do dzieła skarbie.
– A pozostali?
– Ta zabawa jest tylko dla nas. Oni to tylko
podpalą.
Odsunęła się, patrząc na niego. Nie wiedział
tylko dlaczego. Jej mina była nieodgadniona. Wtedy w jej oczach pojawił się
niebezpieczny błysk, a drapieżny uśmiech zawitał na jej ustach. Więc jednak się
nie bała, nie zamierzała uciekać. Była taka jak on. I podobało mu się to.
Nigdy nie zabijała dla przyjemności.
Nigdy nie przyszło jej do głowy, by czerpać z tego jakąkolwiek frajdę.
Zabijała, żeby sama mogła przeżyć. Zabijała na zlecenie. Zabijała, by osiągnąć jakiś
cel. A teraz miała zabijać niewinnych i zwyczajnie spalić miasto. Zawładnęły
nią mieszane uczucia, ale przecież miała zostać demonem.
Odrzuciła głos rozsądku, uśpiła
sumienie. Poprawiła palce na uchwytach swoich sztyletów i nucąc pod nosem,
ruszyła w dół ulicy. Wyglądała niepozornie. Nikt nie zauważył dzierżonej przez
nią broni.
Ułamek sekundy, krew i krzyki
przerażonych ludzi. Nie na długo. Brnęła coraz dalej. Czuła się jak wtedy, gdy
zabiła prześladujących ją kadetów z Północnej Bramy. Brudna od krwi, wyglądała
jak szkarłatna bestia.
Całą złość, wszystkie negatywne
emocje… Dała im wypłynąć na powierzchnie. Spuściła swoje demony ze smyczy i
pozwoliła im sobą zawładnąć. Pozwoliła by pole widzenia zasłonił mrok. I nic
się już nie liczyło.
We gonna turn it up till it gets too hot
Szli
ramię w ramię. Oboje uśmiechnięci. Ich ubrania oraz broń ociekały krwią. Włosy
Tris już dawno przybrały szkarłatną barwę, a i oczy nie były już czysto
błękitnego koloru. Wyzierał z nich głód, ale na pewno nie chodziło o apetyt na
bułkę z szynką.
Bel pogwizdywał radośnie. Miał doskonały
humor. Naprawdę nie przypuszczał, że nowy nabytek Demonsów tak dobrze go
zrozumie. Na jakimś instynktownym poziomie. Mimo, że ich charaktery bardzo się
różniły. W walce też zdawali się świetnie uzupełniać. Dawno się tak nie czuł.
Przeszła jego najśmielsze oczekiwania. Była
wspaniała. Niemal doskonała. Ale nie interesowała go jako kobieta. Interesowała
go… No właśnie. Jak? Chyba po raz pierwszy czuł, że znalazł towarzysza. Coś na
wzór przyjaciela. Nie czuł potrzeby zwierzać się nikomu, ale nawet on chciał
kogoś, kto nie będzie pytał. Nie będzie patrzył na niego w oniemieniu, a
dołączy do niego w walce bez wahania. Taka właśnie była.
Co prawda słyszał pogłoski. Ba! Nawet całkiem
sporo. Też wywodził się z Północy, a tam była dość słynna. W ciągu paru lat
stała się jedną z najsilniejszych w Północnej Bramie i aż do jej upadku, tytuł
utrzymała. Zresztą nawet wcześniej dało się o niej słyszeć od czasu do czasu.
Szkarłatna – to imię nadano jej dość szybko. Była
wschodzącą nadzieją Zmroków. Niesamowitym fenomenem. Istotą bardzo okrutną,
lubującą się w widoku krwi. Przynajmniej tak mówiono. Wtedy jeszcze nie
wiedział, że z czasem zapragnie mieć ją w swoich szeregach.
Rozbawiło go, gdy przyszła do niego sama. Zainteresowała,
bo było w niej coś drapieżnego. A jednak… W pierwszej chwili był trochę
rozczarowany. Spodziewał się… W sumie nie wiedział do końca czego, ale czegoś
bardziej… Czegoś więcej.
Była drobna i niepozorna. Gdyby nie skąpe
ubrania, nikt nie zwróciłby na nią uwagi. W jej spojrzeniu było coś
niepokojącego, ale nie czuło się grozy. Nie czuło się od niej nic specjalnego.
Był pewien, że trzy dni wystarczą i zwyczajnie zginie. Tym bardziej, że dla
pewności wybrał jedno z najgorszych i najbardziej plugawych miast.
Zwojowała je. Spędziła tam trzy dni świetnie
się bawiąc, zamiast zginąć. A gdy odzyskała swoje sztylety. Tak… Wtedy to
poczuł. Żądzę krwi, o której tyle słyszał. Była prawie tak silna jak jego
własna. Była drapieżna, była dzika, była… A potem wszystko znikało.
Gdy szli opustoszałą ulicą, w życiu nie
pomyślałby, że to ta sama dziewczyna, która przed chwilą mordowała „niewinnych”
na jego oczach. I w dodatku świetnie się bawiła. O tak. To były narodziny
prawdziwego demona. Takiego, o jakim zawsze marzył. Jego własnego, małego
demona.
– Co się tak gapisz? – zapytała, przerywając
jego chwilę zadumy. – Mam coś na włosach?
– Poza krwią? – zapytał, więc wzruszyła
ramionami. – Myślałem…
– Diabłom się to zdarza?
– Nie przeginaj – mruknął, ale miał zbyt dobry
humor, żeby się gniewać o jej niewyparzony jęzor. W takich chwilach wydawała
się bardzo bezbronna i delikatna. I może właśnie dlatego była niebezpieczna? –
Teraz jestem twoim szefem.
– Ta jess – zasalutowała zawadiacko. – A gdzie
nasza siedziba? W Hadesie?
– Prawie.
– I gdzie pozostali?
–
Niedługo ich poznasz – roześmiał się zadowolony z jej entuzjazmu. – Ale teraz…
Uciekło nam jeszcze kilka płotek. Musimy ich wytropić.
–
Zabawa w kotka i myszkę? – podchwyciła Szkarłatna. – Gdy uciekają, jest
zabawniej – rzuciła i zniknęła.
Rozpłynęła się w powietrzu. Ale tym razem mógł
ja wytropić. Wróciła żądza krwi. Postanowił się nie wtrącać. Pozwolił jej dokończyć
dzieła i obserwował. Napawał się widokiem. Gdy zwieszona z jakiegoś rusztowania
pojawiła się tuż przed przerażonym mężczyzną i poderżnęła mu gardło.
Ale w jaki sposób. O tak! Podobały mu się jej
metody. Nie zrobiła tego jak wszyscy. Cięła gdzieś z boku, wzdłuż tętnicy. Z doskonałym
wyczuciem i lekarską precyzją. Miała potencjał. Wciąż mogła być lepsza.
Miasto spływało morzem krwi.
Złowroga cisza zaległa dokoła. Tylko czasami przerywał ją krótki krzyk
przerażenia. A potem zrobiło się jeszcze bardziej czerwono, gdy rozgorzały
płomienie. Jakiś samochód rozlewał benzynę po wszystkich ulicach. Buchnął
ogień.
Z daleka być może wyglądało to
pięknie. Gdy całe miasto mieniło się odcieniami szkarłatu. Nikt nie wiedział,
jak makabryczne rzeczy miały tam miejsce.
Everybody saying heyo (heyo)
Wejście
do siedziby było skomplikowane i w dziwnym miejscu. Lecz gdy wyszli z szybu
wentylacyjnego na klatkę schodową bardzo szybko dotarli to ogromnego
apartamentu. Tam już wszyscy na nich czekali.
– Demony! Poznajcie swoją nową towarzyszkę –
powiedział teatralnie Bel. – Oto Szkarłatna Tris. – Tris, poznaj swoich nowych braci –
wyszeptał, znów oplatając łapę wokół drobnych ramion.
Nie wzdrygnęła się i tym razem. W ogóle
zdawała się go nie bać. To też było ciekawe, choć odrobinę irytujące. Pozostali
w sumie też nie koniecznie obawiali się go, ale uważali w jego obecności. Ona
nie.
– No hej – mruknęła, uśmiechając się.
– To ci ta cała Szkarłatna? – padło z ust
jednego z mężczyzn. – Byłem ciekawy, co za harpię nam tu sprowadziłeś, Bel… Ale
to, to taka miniaturka.
Był wysoki, prawie tak samo wysoki jak Bel. Nieco
przydługie, granatowe włosy z ciemnymi odrostami przy głowie i piwne oczy.
Ciemna karnacja i muskularna sylwetka. Ogólne wrażenie nie najgorsze, gdyby nie
ten ryj prawdziwego zbira i zwyrodnialca. Oczywiście pozory mogły mylić.
Przecież w głębi duszy mógł być kłębuszkiem miłości…
– Takie bardziej harpiątko – przytaknął mu
drugi, dużo niższy, chociaż wciąż mierzący parę centymetrów więcej od Tris. Włosy sięgające do ramion miały dziwny kolor, takiego nieco zgniłego mchu. Oczy
też miał też miały zielony kolor, ale świeżego i soczystego. Uśmiechał się
łagodnie. Wyglądał bardzo młodo i delikatnie, ale skoro Bel go wybrał… – Harpiątko
– powtórzył. – Słodka nawet. Jestem Asmo, a ten gbur to Kaimon – dodał na
koniec i puścił do niej oczko.
– Nie odgryziesz się? – spytał Bel, patrząc na
Tris wyczekująco. Wzruszyła tylko ramionami. – Naprawdę? Nic? Ani słowa?
– Po co? – zapytała beznamiętnie blondynka i
wzruszyła ramionami. – Asmo wygląda bardzo sympatycznie i nie powiedział nic
złego. Słyszałam wcześniej tylko jakieś brzęczenie. Karalucha albo innego
badziewia?
– Ty mała…
– Już, już Kai – uspokoił go Asmo. – Sam
zacząłeś.
– Skończyliście? – odezwał się kolejny głos i
wszyscy skierowali uwagę na wysokiego albinosa o fiołkowych oczach, ubranego w
białą koszulkę i marynarkę. Świetnie pasowały do jeansów. Facet miał klasę. I
bardzo przystojne rysy twarzy. Istny łamacz kobiecych serc o chłodnym
spojrzeniu zabójcy. Wywrócił oczami, zdegustowany wygłupami towarzyszy. –
Jestem Al – oznajmił, kłaniając się szarmancko. – Witaj w Demonsach, Tris.
– Witaj, Al – odparła.
– A ja jestem Energy – powiedział wysoki
brunet o niebieskich oczach i chyba najbardziej normalnym wyglądzie. – Fajnie
cię poznać Tris.
– Ale naprawdę jesteś słodziutka – rozmarzył
się Asmo. – Kto by pomyślał, że słynna Szkarłatna to ty.
– Kto by pomyślał, że… Właściwie o żadnym z
was nigdy nie słyszałam…
– Al jest skrytobójcą, może dlatego – zaśmiał
się Energy. – Ja byłem ochroniarzem prezydenta. Zbija się na tym fortunę, ale
sławy nie ma. Kaimon… O Kaimonie dziwne, że nie słyszałaś. Są za nim listy
gończe.
– Jest się, czym pochwalić – sarknęła Tris,
wywracając oczami. – A Asmo?
– A Asmo dopiero zaczyna karierę, Bel widział
w nim potencjał.
– Wygląda niepozornie, ale nie lekceważ go,
Tris – wtrącił się Bel.
– Wierzę w twój osąd – odpowiedziała spokojnie.
– W końcu jesteś naszym liderem.
– Liderem – powtórzył w zamyśleniu.
Podobała mu się ta nazwa. Nie szef, a lider.
Lider Demonsów. Aż klasnął w dłonie, wyrazie zadowolony.
Tell 'em to turn it up until they can't no more
– Szef znalazł sobie
dziewczynę – westchnął smutno Asmo, a pozostali potakiwali mu zgodnie.
Słyszała to. Chciała nawet to zignorować,
ale nie wytrzymała. Cofnęła się, trochę ich strasząc, bo myśleli, że to Bel
słyszał ich komentarze.
– Nie jestem jego zabawką, laleczką do
kolekcji – oznajmiła, piorunując ich spojrzeniem. – Jestem takim samym
członkiem Demonsów jak wy.
– Świetnie – ucieszył się Kaimon, a na jego
usta wpełzł lubieżny uśmiech.
Zaczęła odrobinę żałować, że jednak
nie była pod specjalną ochroną. A trochę była ciekawa zdolności Kaimona.
Wszelkiego kalibru. Bo choć w innych dziedzinach nie była tak wprawiona, jak w
walce, czuła w sobie pewien niewykorzystany potencjał.
– Dosyć – westchnął Al. – Kai, radzę ci
uważać, jeśli nie słyszałeś plotek o Szkarłatnej. Poza tym to, że ona tak nie
uważa, nie znaczy, że Bel nie ma wobec niej planów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz