Ogłoszenia

Tagged #Scarlet tak samo jak Tagged #Monsters, które znajduje się w menu, czerpie z uniwersum mangi Gangsta. (Które de facto bardzo polecam) Scarlet opowiada o Tris, jednej z bohaterek Tagged #Monsters i o jej przeszłości.

Daty publikacji rozdziałów:
16 dzień miesiąca

piątek, 2 czerwca 2017

Cz 3. Demon #Player



Heyo

            Osiem monet. Osiem nędznych monet. To wszystko, co mam przy sobie. Nie pozwolili mi zabrać ze sobą nic poza tym. Do wyboru miałam jeszcze różową szminkę lub jakąś wizytówkę. Wybrałam pieniądze. Nędzne pieniądze, ale jeśli umiało się je wykorzystać w odpowiedni sposób…
             Wszystko inne kazali mi zostawić. Moje sztylety, nieśmiertelniki, a nawet pieprzoną paczkę chusteczek higienicznych. Ale zawsze mogło być gorzej… Mogli mi zabrać także ubrania. Tego na szczęście nie zrobili. Nie to było ich celem. A może uznali, że są skąpe same w sobie?
             Wylądowałam z hukiem na środku ulicy obcego miasta z pustymi kieszeniami. I mam tam przeżyć trzy pieprzone dni. Warto wspomnieć, że te osiem monet to była maksymalnie nędzna kawa i stary rogalik, jeśli chodzi o wartość. Ale nie jest to kara, tylko test. I muszę go przejść jak najlepiej, jeśli chcę zostać pełnoprawnym członkiem Demonsów.
             Podobno każdy z nich musiał to zrobić, ale szczerze mówiąc nie bardzo w to uwierzyłam. Nie podali mi żadnych przykładów, nie opowiedzieli nic. Przez cały czas odzywał się tylko Bel, a oni jedynie kiwali potakująco głowami. Banda psycholi ślepo zapatrzonych w diabła.
             Ale po prawdzie… Niebawem mam zostać jedną z nich, więc chyba nie powinnam ich tak nazywać… Tylko czy to ma jakieś znaczenie? Jakiekolwiek? Najmniejsze chociażby? Wysoce wątpliwe... Zwłaszcza w mojej obecnej sytuacji.
             Tym bardziej, że zostawiając swoje nieśmiertelniki za sobą, złamałam jedną z najbardziej podstawowych zasad Północnej Bramy. Moje nieśmiertelniki były moją tożsamością, dowodem mojego istnienia. A ja po prostu je zostawiłam. Nie protestowałam ani chwili. Wiedziałam, że to nie ma sensu, skoro chcę zostać jedną z nich, więc oczywiście, że nie cofnę się przed niczym. Teraz po upadku Północnej Bramy to moja jedyna szansa na przetrwanie.
             Ale tak odnośnie przetrwania, to ten… Co to właściwie jest, do cholery, za miasto? Niczym nie wyróżniało się spośród dziesiątek innych, jakie zwiedziłam podczas swoich sześciu lat służby. Diabeł raczy wiedzieć, gdzie jestem. I najgorzej, że dosłownie. Bo Bel zdaje się być istnym wcieleniem władcy piekieł. Nawet kudły ma czerwone, a ze łba wystają mu rogi. Właśnie, dlatego jego człowieczeństwo jest bardzo niepewną sprawą.
             Znowu zboczyłam z tematu. Zboczyłam… Hehe… Nie jest jeszcze tak źle. Przynajmniej nie zaczęłam gadać do siebie na głos, a przecież mogło się zdarzyć. Nie wróżyłoby to jednak za dobrze mojej trzydniowej karierze na tym wypiździejewie.
             Rozglądam się dokoła. Muszę poznać swoje położenie. Ocenić sytuację i… Nie ma, co oceniać. Jestem w czarnej dupie. Bardzo, bardzo czarnej… Z wolna ruszam przed siebie. Nieeee, to nie tak, że nie mam żadnego planu. Mam plan. Tylko nie wiem, czy on w ogóle wypali. Wszystko zależy od szczęścia, a to ostatnimi czasy nie było po mojej stronie.
             Dzielnica, w której się znajduję, nie wyglądała za ciekawie. W ślepych zaułkach czekają prostytutki, choroby weneryczne lub śmierć. Niejednokrotnie, wszystko razem. Odruchowo sięgam ręką po sztylet i krzywię się, przypominając sobie, że go przecież nie mam. Uzbrojona czułabym się trochę bezpieczniej.
             Z drugiej strony ich brak wcale nie oznacza, że ja jestem mniej niebezpieczna. Nie mam jednak wrogich zamiarów wobec tego miasta. Trzy dni to nie dużo. Pewnie dałabym radę przeżyć nawet, gdybym zwyczajnie usiadła na ulicy i czekała. Ale w ten sposób na pewno nie zaskarbię sobie sympatii Demonsów.
             Trzeba się postarać. Pewnie mogłabym po prostu kogoś zabić i zabrać jego pieniądze oraz dokumenty. Albo w ogóle okraść. Po co przecież od razu zabijać? Nawet, jeśli Zaćmieni właśnie po to istnieli.
             Postanawiam pójść do jakiejś speluny i zapytać o kasyno lub inne miejsce, w którym można szybko zbić fortunę lub stracić wszystko. Eureka! W okolicy jest coś takiego i to właśnie tam kieruję swoje kroki, pogwizdując radośnie.

Here comes the danger up in this club

            Przykuwam uwagę. To na pewno. Do kasyna powinnam raczej przyjść w sukni wieczorowej, a nie szortach… Ale teraz jest już za późno na takie drobiazgi. Gorzej, że za osiem nędznych monet nie mogę dostać żetonów. Muszę to rozegrać inaczej.
             Jakby nigdy nic staję koło baru, opierając się plecami o blat i obserwuję. Szukam odpowiedniego celu. Musi być podpity, najlepiej sam i w miarę przy kasie. Ale takich było tu od groma. Zdolni postawić cały majątek, jeśli umiało się ich odpowiednio… Przekonać. Wystarczyła tylko dobra „argumentacja”.
             – Podać coś? – słyszę i rzucam przelotne spojrzenie barmanowi.
             – Nie, dzięki. Może… Za chwilę – odpowiadam spokojnie i niespiesznie zwlekam się z krzesła.
            Wybrałam już swój cel. Kręcę się w pobliżu, aż w końcu podbijam do stołu.
             – No hej – mówi brunet, który zostanie tego wieczora moją sunią.
             Nie podoba mi się jego spojrzenie…
             – No hej – powtarzam, uśmiechając się zalotnie. – Jestem Castris, a ty?
             – Joseph, ale Jose wystarczy.
             – Jose, chcesz ze mną zagrać? – pytam słodziutkim głosem.
            – Chętnie się z tobą zabawię.
             – Powiedziałam: zagrać – mruczę przez zaciśnięte zęby, marszcząc groźnie brwi. – To nie musi być duża kwota. Stówka wystarczy.
             – Masz tyle? – Jose patrzy na mnie, a na jego usta wpełza grymas.
            – Nie – śmieję się, kładąc na stół swoje jedyne pieniądze. – Stawiam na szali to i swoje nędzne życie.
             – Nie musisz mi płacić, żeby mieć to – teraz to Joseph się śmieje, wskazując rękami na owłosiony tors, jak na najlepszy towar tego stulecia. – Możesz to mieć za darmo. A stówę dorzucę w gratisie.
             – Nalegam.
             – Ja też.
             – Jeśli nie chcesz, pójdę zapytać kogoś innego.
             – Chcesz zarobić – stwierdził Jose. – Rozumiem. W takim razie ile chcesz? Dwieście?
             – Chcę zagrać – syczę wściekle, ale szybko się opanowuję.
            Opieram dłonie o stół i nachyliłam się zalotnie, wypinając nieco cycki do przodu. Patrzę Jose głęboko w oczy i oblizuję usta. Dobrze, że nie wybrałam szminki. Nie są smaczne.
             – Dobra, zagramy – pada wreszcie to, co chcę usłyszeć. – Ale jeśli…
             – Jeśli przegram, masz pieniądze i mnie. Zrobisz ze mną, co zechcesz. Ale najpierw wygraj.
             Tacy jak on nigdy nie pytają, gdzie jest tak zwany haczyk. Może wydawało mu się, że jest panem świata i wszystko mu się należy. Po prostu musiało się udać. Ale to nie tak, że zamierzałam bezczynnie czekać na wynik gry. Wierzyłam, że szczęściu należy czasem dopomóc. Wziąć to, czego ten parszywy świat nie chce oddać nam sam. A tułając się, nim poznałam Bela, nauczyłam się kilku świetnych trików.
             Miałam zresztą przygotowany plan B. Zawsze trzeba mieć plan B. Nawet jeśli niezbyt ambitny. Gdyby sytuacja zmusiła mnie do tego, zaciągnęłabym Jose w jakąś mroczną uliczkę i skręciła mu kark. Nie byłam przecież prostytutką! Byłam Zaćmioną. Byłam ludzką bronią…
             Co prawda zawsze mogło pójść źle coś jeszcze. Wątpiłam, że w tym mieście nie ma takich jak ja. A oni nie lubili, gdy naruszało się ich rewir. Wtedy przydałby mi się Celebrer. Tak na wypadek kłopotów… Ale nigdy nie przepadałam za tym świństwem. Toteż pudełko tabletek zostawiłam za sobą bez żalu. Tęskniłam jedynie za sztyletami. Też mogłyby się przydać.

When we get started man we ain't gonna stop

             – Gotowa? – głos Jose wyrwał ją z zamyślenia.
             – Oczywiście.
            – Kolor? – zapytał. – Pozwolę ci wybrać.
             – Czerwony – zaśmiała się radośnie. – To jedyny odpowiedni dla mnie kolor.
             – Tak. Zajebiście będziesz wyglądała w kusej, czerwonej kiecce, którą potem z ciebie zedrę.
             – Kręć – przerwała mu, wywracając oczami.
            Przecież nie zamierzała pozwolić mu wygrać. Ruletka poszła w ruch. W napięciu obserwowała podskakującą kuleczkę. Czerwone, czarne, czerwone… Czarne… Czerwone… Czerwone. Nie musiała nawet oszukiwać. Fortuna tego dnia była po jej stronie.
             Ze złośliwym uśmiechem wyciągnęła dłoń po nagrodę.
             – No chyba sobie kpisz – warknął Joseph. – Oszukiwałaś.
             – Ktoś tu… Nie umie przegrywać – zauważyła, nie kryjąc niezadowolenia. – Przegrałeś. Dawaj pieniądze.
            – Oszukiwałaś.
             – Jose – mruknęła, uśmiechając się słodko. – Może ci to jakoś wynagrodzę? – zaproponowała, podchodząc bliżej. Powoli przesunęła dłońmi po kudłatym torsie, niemal uwieszając mu się na szyi, a wsunąwszy kolano pomiędzy jego uda i wyszeptała: – Dawaj kasę albo czeka cię bardzo bolesna kastracja.
            – Co? – zapytał Jose i szarpnął się lekko, sądząc, że tak oswobodzi się z objęć.
             – Nigdy nie próbuj zadzierać z Zaćmionymi.
             – Ty… – wycharczał, ale wyczuwała w tym swoją ulubioną nutę strachu.
             – Słyszałeś kiedyś o Szkarłatnej Tris? – ciągnęła dalej. – Chyba zapomniałam o tym wspomnieć…
            Wyrwał się rozpaczliwie. Poczerwieniał na twarzy, a potem posiniał. Drżącą ręką wyciągnął jakieś banknoty, po czym rzucił je na stół i wyszedł pospiesznie z kasyna. Dobrze było wiedzieć, że jej imię wciąż budzi grozę, nawet po upadku Północnej Bramy.
            Zabrała pieniądze i uśmiechnęła się pod nosem. Dał dwa razy tyle. Na początek wystarczy. Z wolna ruszyła w stronę kontuaru i znaczną część wymieniła na żetony. Potem zamówiła sobie w barze kolorowego drinka i rozejrzała się po sali.
             Najchętniej pograłaby jeszcze w ruletkę, ale nikt nie wyglądał na zainteresowanego. Musiała podczepić się gdzieś indziej. Poker nie był zbyt emocjonujący, ale łatwo w nim oszukiwać.

We gonna turn it up till it gets too hot

            – Mogę się przyłączyć, panowie? – zapytała Tris, stawiając żetony na środku stolika. – Stawiam wszystko. Co wy na to?
             I tak prawie całą noc spędziła grając w pokera. I wygrywając. Stosy żetonów piętrzyły się coraz wyżej i wyżej. O tak. To była jej noc. Jej chwila sławy. Wiedziała, że konsekwencje tej zabawy mogą być przykre, a miała przed sobą jeszcze trzy dni w tym mieście. To nie mogło jej jednak powstrzymać.
             Zabawa skończyła się, gdy przeciwnicy rzucili karty na stół, oskubani z całego hajsu i bluzgając wniebogłosy, odeszli. Nie potrafili się pogodzić ze swoją porażką. Nie potrafili przyjąć ze spokojem, że ograła ich dziewczyna. Nawet nie kobieta. Tris była wciąż nastolatką. Niepozorną i drobną.
             Wiedziała, że jej imię jest znane w całym kraju. Po śmierci Vincenta, jeszcze zanim Północna Brama upadła, była jedną z najsilniejszych. O ile nie najsilniejsza faktycznie. Wszyscy obawiali się Szkarłatnej Tris. Ale najbardziej przerażała ich nie krwawa historia, lecz to, że nikt nie wiedział jak wygląda.
            Lubiła chodzić ulicami, przysłuchując się plotkom. Podobno Szkarłatna była wysoką kobietą o masywnych udach, długich blond włosach i czerwonych oczach – jak wampir. Najpewniej koło trzydziestki. Z tego tylko kolor włosów się zgadzał, aona była tylko niepozorną nastolatką. Nie powinni jej nawet wpuszczać do kasyna, ale taki właśnie był ten parszywy świat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz