Ogłoszenia

Tagged #Scarlet tak samo jak Tagged #Monsters, które znajduje się w menu, czerpie z uniwersum mangi Gangsta. (Które de facto bardzo polecam) Scarlet opowiada o Tris, jednej z bohaterek Tagged #Monsters i o jej przeszłości.

Daty publikacji rozdziałów:
16 dzień miesiąca

piątek, 5 maja 2017

Cz 2. Doctor #Doctor



I would do anything, so don‘t ask me to leave.

             Wolałaby tego uniknąć, ale wiedziała, że jeśli ma wałczyć z Belem, bez Celebrera się nie obejdzie. Zwinnym ruchem wyciągnęła pudełko tabletek i kilka wrzuciła sobie do buzi. Nie liczyła ile. To bez znaczenia. W nocy jej dusza znów zacznie rozpadać się na miliardy kawałeczków, ale teraz czekała ją walka.
             Nigdy właściwie nie rozumiała, dlaczego Bel – jak twierdził, będący człowiekiem – mógł dorównywać siłą Zmrokowi o tak wysokiej randze. A jednak. Miał siłę Zaćmionego, choć pachniał Normalsem. Ewentualnie, może, był jednak demonem. Nazwa znikąd się przecież nie wzięła. Nie takim jak z bajek. Tylko człowiekiem, całkowicie pozbawionym człowieczeństwa.
             Nie potrzebował nawet broni, by z nią walczyć, więc i ona tym razem zrezygnowała z użycia swoich sztyletów. Nie przyszła go przecież zabić. Właściwie, wolała go też za bardzo nie uszkodzić. Miała się z nim tylko zmierzyć i nie dać się zabić.
             Bez problemu odparła pierwszy atak, a mimo to musiała zapierać się nogami, by nie uderzyć w ścianę. Kolejnego już uniknęła i uderzyła Bela prosto w splot słoneczny, ale nie zrobiło to na nim większego wrażenia. Mimo to Tris się uśmiechała. Oboje się uśmiechali
             – Tylko na tyle cię stać? – zakpił Bel.
             – Celebrer nie zaczął jeszcze działać – zaśmiała się Szkarłatna. – Wiesz, że nigdy specjalnie go nie używałam – oznajmiła i nagle zamarła. W ostatniej chwili uniknęła ciosu i przygryzła wargę. No tak… Zapomniała o jednym, drobnym szczególe. Podmieniła swój Celebrer na cukiereczki, żeby oszukać Theo. – Niech to – mruknęła.
             – Coś nie tak? – Bel wyszczerzył zęby i znów zaatakował. – Wyglądasz niewyraźnie. Czyżby twój rutinoscorbin nie działał?
             – I tak go nie potrzebuję – odparła Tris.
             – Czyli miałem rację.
             – Po prostu przyznaj, że się za mną stęskniłeś – powiedziała i zwinnie przeskoczyła nad głową mężczyzny, po czym kopnęła go na wysokości łopatek, skutecznie zwalając z nóg. – No patrz, aż mdlejesz na mój widok.
            – Dziwka – mruknął i uderzył ją z całej siły w twarz. Zatoczyła się i upadła. Otarła krew, która pociekła jej z nosa i powoli wstała. – Czego tu szukasz, co?
             – Może zwyczajnie zatęskniłam za wspólnymi wypadami? – podsunęła Tris.
             – Zdradziłaś mnie.
             – Oj, no nie bądź taki przewrażliwiony. To nie moja wina, że wszyscy nagle zapragnęli rządzić – warknęła Szkarłatna. – Nie chciałam z nimi walczyć, to prawda. Ale dobrze wiem, jaki jesteś silny. I miałam rację. Wygrałeś.
             – Czego tu szukasz – powtórzył Bel, zaciskając palce na szyi szkarłatnej.
             – Żebym ja to wiedziała – wycharczała, dyndając nogami. – Nie mam, dokąd iść. Wygrałeś. W końcu i tak wróciłam do ciebie.
             – Zabiję cię – zagroził Bel.
             – Proszę bardzo... Jeśli dasz radę – sapnęła Tris i uwiesiła się na jego ręce, przyczepiając nogami. W końcu musiał ją puścić, inaczej złamałaby mu rękę, a zwłaszcza prawej raczej potrzebował. – Nawet bez Celebrera nie wolno mnie lekceważyć – powiedziała tryumfalnie, ale walczyła bardziej z przekory, niż faktycznego strachu o swoje życie. – Pozwól mi tu zostać albo wtedy zacznij walczyć na poważnie i zabij mnie.
             – To nic zabawnego zabijać kogoś, kto pragnie śmierci – prychnął Bel. – Nie ma w tobie już tyle życia co kiedyś.
             – Ale wciąż tyle samo siły – zawarczała i walnęła mu z buta w szczękę.
             Dałaby sobie rękę uciąć, że coś gruchnęło, ale Bel poruszał tylko żuchwą i splunąwszy krwią rzucił nią o ziemię. Przynajmniej się oswobodziła. Prześlizgnęła się pomiędzy jego nogami i kopnęła go w odcinek lędźwiowy. Szybko się pozbierał i chwycił za ramie, ale ugryzła go, aż zawył.
             – Rób, co chcesz – stwierdził Bel, zniesmaczony rozmasowując miejsce ukąszenia. – Znudziła mnie ta walka.
             – Dzięki – krzyknęła za nim Tris i westchnęła ciężko. Drgnęła nieco, gdy czyjaś dłoń wylądowała na jej ramieniu. – Co, Al?
             – Czasami mam wrażenie, że jesteście naprawdę podobni – padło w odpowiedzi. – Wygrałaś. Pozwolił ci tu zostać. Witam z powrotem.
             – Dzięki. Tego było mi trzeba.
             – Jesteś pewna? – zapytał Al, ale nie czekając na odpowiedź, odszedł.
Oboje wiedzieli, że miał rację. To już nie było jej miejsce. Tylko, że Tris czuła, że żadne miejsce nie jest już jej.

I‘ve got a hole in my soul where you used to be

             – Czego się tak właściwie spodziewałaś? – zapytał Al, siedząc z Tris w siedzibie Demonsów przy lampce czerwonego wina i akompaniamencie muzyki skrzypcowej. – Tego, że będzie jak kiedyś?
             – Nie wiem. Chyba tak – wyznała po chwili namysłu. – Nie… Wiedziałam, że już nie będzie tak jak kiedyś, ale myślałam, że będzie… Lepiej.
             – Też tak myślałem – oznajmił Al. – Doprawdy… Przecież ja też rzuciłem to wszystko. Byłem wolny. Mogłem rozwinąć skrzydła, ale nie potrafiłem znaleźć sobie miejsca – zaczął opowiadać, chociaż zazwyczaj nie był aż taki rozmowny. Może to kwestia alkoholu? – Świetnie radziłem sobie z własną grą. Na własnych zasadach, ale w pewnym momencie zatęskniłem za tym, co było. Wróciłem tak samo jak ty. Ale to – rozejrzał się wymownie po pomieszczeniu. – To nie sprostało moim oczekiwaniom.
             – To co tu jeszcze robisz? – zapytała Tris.
             – To samo, co ty. Próbuję wypełnić pustkę – odparł Al.
            – Po czym?
            – Po życiu.
            – Zawsze musisz mówić zagadkami – westchnęła Tris.
            – Nie wiem, co się z tobą działo, odkąd odeszłaś z Demonsów, ale cokolwiek się wydarzyło, sprawiło, że tu wróciłaś. Ze mną było tak samo.
             – Straciłam wszystko – zaśmiała się Szkarłatna. – Element po elemencie, wszystko zaczęło się sypać, a to, co jeszcze mi zostało, sama porzuciłam.
             – Dobrze ci radzę, jeśli masz taką możliwość, wróć tam, skąd przyszłaś – doradził Al. – To nie jest twoje miejsce i dobrze o tym wiesz.
             – Twoje też nie.
             – Masz rację. I niedługo znów wszystko się rozsypie.
             – A co z nim? – zaciekawiła się Tris.
             – Poradzi sobie. Tacy jak on zawsze radzą sobie najlepiej.
             – Może...
             – A ty wracaj. Wracaj do domu. Masz swoje miejsce na ziemi. Widzę to w twoich oczach – stwierdził Al, a Tris zmrużyła oczy. – Kogo próbujesz oszukać? Nie straciłaś wszystkiego. Po prostu za bardzo się boisz, że to stracisz. Więc wolisz uciec. Jak tchórz.
             – Zaczynasz mnie denerwować – warknęła Tris, a w jej oczach pojawił się ten drapieżny błysk.
             – Dobrze wiesz, że mam rację. Jesteś tchórzem, Szkarłatna.
             – Masz rację. Jestem tchórzem. To coś złego?
             – A to już inna historia – mruknął Al., wzruszywszy ramionami.

You‘re the thorn in my heart and you‘re killing me

            – Co z tobą? – syknął Bel. – Strach cię obleciał?
            – Nie – odparła z powagą Tris.
            – To co z tobą do cholery? – zdenerwował się mężczyzna. – Zabrałem cię tu dla zabawy. Mamy do wyrżnięcia sporą grupę, a ty wyglądasz jakbyś się miała zaraz rozpłakać.
            – To miasto było moim domem od rozpadu Demonsów – wyjaśniła Tris. – Tu miałam dom i przyjaciół.
            – Przyjaciół – prychnął Bel. – Nie potrzebujesz przyjaciół. Jesteś członkiem Demons.
            – W tym mieście straciłam kogoś bliskiego.
            – Nie obchodzi mnie to! – zagrzmiał Bel. – Skup się albo zginiesz. Albo sam cię zabiję.
            – Po prostu się zamknij – fuknęła Tris i już chciała coś dodać, ale odpuściła. Nie było potrzeby teraz psuć atmosfery jeszcze bardziej. – Zachowujesz się jakbyś jedyny był zawsze najwspanialszy i niezmienny. I mylisz się. Też się zmieniłeś. Oboje się zmieniliśmy. I nic już nie jest takie jak kiedyś.
             – Nie chrzań – syknął Bel.
             – Nie chrzanię. To… Co mamy za zadanie?
             – Idziemy rozkurwić bandę dealerów bronią. Panoszą się na moim podwórku jakieś cioty. Ale podobno są silni. Dlatego idziesz ze mną. Zabawimy się.
             – Handlarze bronią?
             – Ogłuchłaś?
             – Z tego miasta?
             – Nie, kurwa, jesteśmy tu na wycieczce.
             – Odmawiam – oznajmiła stanowczo Tris.
             – Odmawiasz? – powtórzył Bel, marszcząc brwi. – Odmawiasz? Nie możesz się wycofać.
             – To moi przyjaciele. To z nimi pracowałam po rozpadzie Demons. Nie będę z nimi walczyć.
             – Demons się nie rozpadło! – zagrzmiał Bel. – To ty odeszłaś.
             – Nazywaj to jak chcesz. Spróbuj ich tknąć, a to tobie złoimy skórę.
             – Stań po ich stronie, a cię zabiję, suko. Rozumiesz? Wypruję z ciebie flaki – zagroził mężczyzna.
             – Proszę bardzo – prychnęła Szkarłatna, otwierając ramiona. – Bo wybieram ich stronę.
             – Wynoś się.
             – Przeciw nam wszystkim nie masz szans – rzuciła na odchodne Tris. – Ale będę czekać w ich siedzibie, gdyby cię naszło na walkę.

I wish I could go back and do it all differently

            Był środek upalnego dnia. Słońce świeciło wysoko, a z nieba lał się żar. Horyzont rozmywał się i nawet ziemia zdawała się gotować. Wysuszona brakiem deszczy pękała i nic nie mogło tam wzrosnąć. Gdzieś na tle pustynnego krajobrazu majaczyła postać. Maszerowała chwiejnym krokiem, wypatrując przed sobą miasta.
 Tymczasem w jadącym szybko radiowozie toczyła się rozmowa.
             – Panie Chad, proszę nie palić w samochodzie – jęknął młodszy oficer, Cody Balfour.
             – Przypominam, że to mój radiowóz – warknął Adkins.
             – Panie Chad, proszę chociaż otworzyć okno...
             – Nie, bo się kurzy na zewnątrz.
             – Panie Chad – odezwał się po kilku minutach Balfour.
             – Co znowu Cody? – zdenerwował się Adkins.
             – Tam ktoś idzie...
             – Co? Na tym pustkowiu?! W dodatku to kobieta?
             – Powinniśmy się zatrzymać – zauważył Balfour. – Może potrzebować pomocy – stwierdził i tak też zrobił.
             – Ona wygląda znajomo – mruknął Adkins. – Czy to nie ta młoda lekarka z kliniki Theo?
             – O! Faktycznie!
             – Do Ergastulum? – zapytał Chad, wysiadając z radiowozu.
             – Tak – odparła Tris. – Do Ergastulum.
             – Jest pani ranna? – strapił się Cody. – Na pani ubraniach jest krew.
             – To lekarka – warknął Adkins. – Oni zawsze chodzą upierdoleni krwią.
             – Tak. Nic mi nie jest, ale dziękuję za troskę – zaświergotała Tris, uśmiechają się słodko do młodszego z policjantów.
             – Podwieziemy panią – zaproponował.
             – Dziękuję. To bardzo miłe – odparła Tris. – Proszę sobie odpuścić tą 'panią'. Wystarczy Tris... Em...
             – Cody – przedstawił sie młodzieniec. – Cody Balfour.
             – Skończyliście już? – chrząknął Adkins. – Wsiadać.
             Blondynka posłusznie zajęła miejsce na tylnim siedzeniu, gdy Balfour otworzył jej drzwi.
             – Radiowozem jeszcze nie jechałam – wyznała rozbawiona. – Ale miałam szczęście. Nie wiem, czy udałoby mi się dotrzeć do miasta.
             – Jak to się w ogóle stało, że...
             – Że spacerowałam samotnie przez pustkowie? Miałam coś do załatwienia. Niestety nie znalazłam żadnego transportu z powrotem do Ergastulum.
             – A ta krew? – dopytywał Adkins.
             – Ach, drobny wypadek przy pracy – odparła wymijająco Tris.
             – Dokładniej?
             – Miałam krwotok z nosa z powodu tego upału. Niezbyt dobrze znoszę tak wysokie temperatury...
             – Lekarka, która sama potrzebuje leczenia – prychnął Chad.
             – Och, nie. Jeszcze nie jestem lekarką. Na razie uczę się u boku Theo – stwierdziła Tris i uśmiechnęła się słodko do Balfoura, obserwującego ją w przednim lusterku radiowozu. – Proszę patrzeć na drogę – dodała.
             – To, co? Do kliniki? – zapytał pospiesznie Cody.
             – Tak.
             – Nie – zarządził Adkins. – To wszystko jest jakieś podejrzane. Jedziemy na posterunek.
             – Dlaczego? – zdziwił się Balfour.
             – No właśnie, dlaczego?
             – Nie wierzę ci – powiedział Adkins, oskarżycielsko wskazując palcem na Tris. – Zamierzam cię oficjalnie przesłuchać.
             – Naprawdę nie rozumiem...
             – Ta krew. Czyja jest ta krew? – zapytał i nie przestał upierać się przy swoim, nawet, gdy zasiadł już w swoim biurze. – Powiesz wreszcie?
             Tris westchnęła cierpiętniczo i spojrzała błagalnie na Codiego, który w obliczu Adkinsa był niestety bezradny.
             – Już mówiłam, że moja.
             – Nie wierzę. Coś ukrywasz.
             – Dobra, masz mnie – skapitulowała Tris i zmarszczyła brwi. – To dlatego, że od dobrych trzech tygodni nie brałam Celebrera... Jestem Zmrokiem. Na pewno pan wie, że dla nas odstawienie Celebrera jest bardzo złe w skutkach. Grozi to licznymi migrenami, osłabieniem i krwotokami...
             – Zmrok? Zmrok lekarzem? – Adkins uderzył pięścią w blat biurka. – Jakim cudem?
             – Jestem siostrą doktora Theo. Przyrodnią – warknęła Tris. – Zanim pan spyta, panie Chad. Uczę się u mojego brata. Na pewno ma dziś sporo roboty. Jestem tam potrzebna, ale nie mogę pomóc ani jemu, ani jego pacjentom, bo pan trzyma mnie tutaj. Zupełnie bezpodstawnie – zauważyła, nie kryjąc poirytowania.
             – Panie Chad – wstawił się za nią Belfour. – Musimy ją wypuścić.
             – Dziękuję. Zatem wybaczcie panowie, ale będę się zbierać – rzuciła na odchodne Szkarłatna i po raz ostatni spojrzała na Codiego, po czym puściła do niego perskie oczko i ruszyła w stronę kliniki.
            Była zmęczona i głodna. I zupełnie nie przemyślała tego, co powie Theo po trzech tygodniach nieobecności. Stanęła przed drzwiami kliniki i zamarła. Zupełnie jak za pierwszym razem. Ale teraz nikt nie wyszedł jej na powitanie. W środku było głośno, więc podejrzewała, że Theo i Nina mają pełne ręce roboty.

I wish that I‘d treated you differently

            Weszła do środka i ogarnęła wzrokiem pomieszczenie. Nina opatrywała jakiegoś Normalsa. Nie był ciężko ranny. Gorzej było z tym leżącym na stole. Theo ledwo starczało rąk, by wszystkim się zająć.
 – Theo… – odezwała się nieśmiało Tris. – Ja… Przepraszam. Zniknęłam bez słowa.
            – Weź się do roboty – mruknął szatyn. – Tam leży jeszcze jeden. Ruchy!
            – Tak jest – odparła Tris i pospiesznie rzuciła torbę w kąt sali. Wciągnąwszy biały fartuch, zabrała się do pracy. Obowiązkiem lekarki było przecież udzielić pomocy rannym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz