cause
now there‘s a hole in my soul where you used to be
Nie chciała wracać do domu.
Zacznijmy od tego, że nie uznawała kliniki za dom. Wciąż nie potrafiła poczuć
się tam jak u siebie. To miejsce było tymczasowym schronieniem, a nie ostoją
spokoju. Nie potrafiła się przekonać do tego miejsca, tego miasta.
Po wykonanym dla Monroe zadaniu, udała się do
baru. Siedziała w Bastardzie, obserwując bawiących się Zmroków i solidarności z
nimi też nie potrafiła poczuć. Ani sympatii, ani współczucia. Oni też wiele już
w życiu stracili.
– A ostatnio kupił mi srebrny wisiorek –
powiedziała do przyjaciółki siedząca nieopodal kobieta.
– Tak jakby nieśmiertelniki nie wystarczały –
prychnęła pod nosem Tris, przysłuchując się rozmowie.
– Ech, to fajnie – odpowiedziała inna. – Ja
dostałam ostatnio tylko kwiaty.
– Kolejny badziew – stwierdziła Tris, ale
oczywiście kobiety nie mogły usłyszeć jej złowieszczego mamrotania. – Puste
baby.
– No, ale lepiej kwiaty. Bo Kari na przykład
nic nie dostała, a jak zwróciła swojemu uwagę, to ją uderzył. Rozumiesz coś
takiego? Mówiłam, żeby go zostawiła, ale nie chciała tego słuchać.
- No, mówiłam, że głupia –
westchnęła Tris, wywracając oczami. – Dzisiejsze kobiety są takie naiwne…
Trzeba było mu oddać – dodała i wyszła z budynku, nie mogąc zdzierżyć gwaru,
pijackiego śpiewu i plotek.
A
fire inside but my blood’s turning cold
Noc. Ciemna, wąska alejka i
pijacki śmiech. To nie mogło skończyć się dobrze, gdy samotny Zmrokspaceruje
po mieście. Drobna sylwetka zachwiała się, a blond włosy zawirowały, gdy w
powietrzu przeleciała szklana butelka i rozbiła się z łoskotem o ścianę.
Błękitne spojrzenie zmierzyło grupkę
podchmielonych Normalsów, a usta wykrzywiły się w szaleńczym uśmiechu. W
drugiej sekundzie noże zabarwione były już czerwienią i zapanowała złowroga cisza.
– Muszę się ogarnąć – powiedziała Tris,
spoglądając w niebo. – Nie byłbyś zadowolony, widząc mnie teraz.
Czuła
szalejący w jej sercu ogień, a z drugiej strony chyba nigdy nie była tak
obojętna na cierpienie innych. Odbieranie życia nigdy nie było tak łatwe, każda
chwila taka samotna, a każdy oddech taki bolesny.
Umierała każdego dnia. Powolną śmiercią, odkąd
tylko odszedł. Jej ciało wciąż walczyło o życie, chociaż umysł już dawno się
poddał. Brakowało jej misji, tej adrenaliny. Lubiła medycynę, ale wiele razy
rozważała, czy nie wrócić do Rena i reszty.
Ale to nie miało sensu. Nic nie byłoby już
takie samo. Loki odszedł. Jej też się pozbyli. Chociaż dla jej własnego dobra.
Wiedziała, że nie ma tam już, po co wracać. Jeśli miałaby odejść, może
znalezienie Ala miałoby sens. Tylko, co potem? Co właściwie miała ze sobą
zrobić. Wszystko wydawało się takie bezsensu.
I‘m walking alone down
this desolate road
Postanowiła
wrócić do domu. Obiecała Theo nie sprawiać kłopotów. A tylko wciąż piła i
znikała całymi dniami, szlajając się bez celu. Minęło tyle czasu, a ona wciąż
nie zaleczyła ran po utracie kogoś bliskiego. Może powinna się skupić na swoim
nowym celu.
– Może to przyniesie ukojenie? – zapytała z
nadzieją i przez chwilę wydawało jej się, że słyszy znajomy głos. Wzywał ją.
Przyspieszyła, aż rzuciła się do biegu. – Loki! – krzyknęła, pewna, że zobaczy
go tuż za rogiem, ale nie było go tam. – Loki…
– Tris. Wreszcie wróciłaś – powiedział Theo. –
Gdzieś ty była? Spójrz… Jak ty wyglądasz?
– Przepraszam, byłam na spacerze.
– A te noże?
– To do samoobrony.
– Tak jakbyś nie umiała obronić się bez nich.
Pewnie nie ma, co ratować – stwierdził Theo, a Tris skinęła głową, wzrok
wbijając w ziemię.
– Przepraszam. Już będzie dobrze… Już wiem, co
muszę zrobić.
Yesterday
feels like a life time ago
– Chyba musimy porozmawiać –
orzekł Theo.
– Przecież rozmawiamy…
– Chodź – powiedział, obejmując blondynkę
ramieniem, choć z początku trochę niepewnie. – Zaparzę herbaty.
– A co z Niną?
– Śpi.
– O czym chcesz porozmawiać?
– A o co powinienem? – odpowiedział Theo
pytaniem na pytanie. – Bo chyba nie powiedziałaś mi wszystkiego, kiedy tu
przyszłaś.
– Powiedziałam – naburmuszyła się Szkarłatna.
– O Północnej Bramie, o Demonsach, o Renie i reszcie ekipy…
– A ten Loki?
– Tak jak ja pracował dla Rena. Byliśmy tam
jedynymi Zmrokami – powiedziała Tris, a jej oczy jakoś niebezpiecznie
pociemniały.
– Zginął, tak?
– Tak… Zginął, chroniąc mnie przed jednym z
Destroyersów… – wyszeptała, z trudem powstrzymując się od łez.
– Kochałaś go – stwierdził Theo.
Tris przeniosła wzrok z podłogi na niego i
pokiwała przecząco głową, uśmiechając się gorzko. Przez chwilę zastanawiała się
nad czymś, marszcząc brwi. Zupełnie jakby szukała odpowiednich słów, aż w końcu
odparła:
– Jestem Zmrokiem. Miłość to dla nas zbyt
szlachetne słowo.
– Głupoty gadasz – prychnął Theo. – Znam wiele
Zaćmionych. Są tacy sami jak Normalsi. Zakochują się, cieszą, smucą, a potem
zakładają rodziny. Szczęśliwe i pełne miłości.
– Ci normalniejsi może tak. Ale ja… Ja nie
jestem normalna.
– No, teraz to serio głupoty pierdolisz –
zdenerwował się mężczyzna. – Niby skąd wiesz, że nie jesteś normalna.
– Bo ja jestem Tris… Szkarłatna Tris –
przypomniała, uśmiechając się, ale był to bardzo smutny rodzaj uśmiechu. – Moje
życie splamione jest krwią. Jestem silna… Bardzo silna. Jestem silnym Zmrokiem.
Tacy jak ja nie potrafią żyć bez walki, bez zabijania… Sam widziałeś – dodała,
spoglądając na przewieszoną przez krzesło bluzę, umazaną krwią. – To silniejsze
ode mnie. Nie dam rady zostać lekarką. Jestem Zmrokiem, zawsze będzie mnie
ciągnąć tam, gdzie jest walka.
– Ja uważam, że to wszystko zależy od ciebie –
mruknął Theo.
– Ale ja kocham walkę.
– To dlaczego by nie powalczyć tym razem o
życie? Wtedy będziesz mogła kogoś uratować. Lokiego nie dałaś rady, ale możesz
pomóc komuś innego. Oszczędzić cierpienia komuś innemu, zapobiec utracie
kolejnych bliskich – zaproponował Theo. – O ile potrzebujesz jakiegoś wzniosłego
powodu.
– A ty, dlaczego jesteś lekarzem.
– Nie wiem. Po prostu nim jestem. Nie
potrzebuję powodu.
– Myślisz, że będę w stanie? – zapytała z
nadzieją Tris.
– Ehm… Tak. Tak myślę.
– Teraz to wszystko wydaje się takie dziwne,
odległe… Żyję tu i czuje się jakbym nigdy nie była w Północnej Bramie,
członkiem Demons i jakbym nigdy nie walczyła u boku Rena i Lokiego. A z drugiej
strony coś mnie wzywa… Jakiś wewnętrzny głos każe mi walczyć.
– No teraz to już chrzanisz od rzeczy. Pewnie
majaczysz ze zmęczenia – stwierdził Theo, krzywiąc się. – Powinnaś się wyspać.
Zobaczysz, że jutro będzie lepiej. I nie będzie żadnych wewnętrznych głosów.
Odpocznij, a gdy rano wstaniesz, wszystko okaże się być tylko złym snem. Teraz
jesteś lekarką i moją asystentką. Nie możesz tak znikać.
–
Dobrze…
The
memories are fading, my dreams are all changing
– Tris!
– Już daję! – odkrzyknęła blondynka i w
mgnieniu oka zjawiła się z potrzebnymi przyborami. – Przytrzymam go –
powiedziała, przygniatając całym swoim ciężarem, wijącego się z bólu Zmroka.
– Ok. Dobra robota – powiedział Theo. – Nina,
jak idzie ci z zaszywaniem?
– Tego jest zbyt wiele – jęknęła dziewczynka.
– Poczekaj, zaraz ci pomogę.
– Theo, zajmij się tym. Ja jej pomogę –
podsunęła Tris.
– Jesteś pewna?
– Jestem w tym coraz lepsza – zaśmiała się
blondynka i dołączyła do Niny. Przyklęknęła koło jednego z poszkodowanych i obejrzała
ranę. – Poczekaj moment. Oczyścimy ranę – powiedziała, a gdy wróciła z
potrzebnymi przyborami, dodała: – Będzie trochę szczypać.
– Oi, oi, nie jestem dzieckiem – przypomniał
rozbawiony mężczyzna. – Takie rany to nic.
– Ale zadbać o siebie trzeba. Nie ruszaj się –
mruknęła Szkarłatna. Oczyściła ranę i przygotowała się do jej zaszycia. Podała
znieczulenie odmiejscowe i nieco wywinęła na wierzch brzegi rozcięcia. – Jeśli tego nie
zrobię, blizna będzie wklęśnięta – wyjaśniła w odpowiedzi na pytające
spojrzenie pacjenta. – Odrobina estetyki nie zaszkodzi.
– Racja. Dziękuję pani doktor.
– Jeszcze nie... – zaprotestowała Tris, ale
uśmiechnęła się. – Nie ma, za co.
– Łoł… Naprawdę szybko się uczysz – zauważyła
z uznaniem Nina. – Jesteś tu o wiele krócej, niż ja, ale radzisz sobie
stanowczo lepiej.
– Uczyłam się tego od dziecka. Przynajmniej
teorii. Swego czasu dużo przesiadywałam u naszego medyka. Pokazał mi wiele
rzeczy – wyjaśniła Tris. – Teraz uzupełniam braki i nabieram wprawy.
– Rozumiem.
– Też dobrze sobie radzisz. Więcej pewności
siebie, Nino.
– Naprawdę, będziesz wspaniałą
lekarką – stwierdziła Nina, a Tris pogładziła ją po włosach.
– Ty
też.
I‘ve
got a hole in my soul where you used to be
– Powiedz, Loki – zaczęła Tris,
siedząc na dachu kliniki. – Dobrze mi idzie? Jesteś ze mnie dumny? Tak, jak
chciałeś. Będę lekarką... Zadowolony? Już nie jestem zabójcą, nie walczę...
Będę lekarką... No powiedz coś, draniu – warknęła, nie słysząc odpowiedzi i
uśmiechnęła się gorzko. – Oczywiście, że nie odpowiesz. Nie ma cię tutaj.
Zostawiłeś mnie. Postanowiłeś sobie od tak odejść. Dupek z ciebie, wiesz? –
mruczała pod nosem, obserwując jak niebo zasnuwają ciemne, deszczowe chmury. –
Co? Tylko tyle masz do powiedzenia? Ześlesz mi na głowę deszcz, żebym
ochłonęła? – I faktycznie lunęło. – Dzięki. Myślę, że tego było mi trzeba –
dodała i zaniosła się kaszlem. – Cholera… – Niebo w odpowiedzi rozjaśniła błyskawica.
– Ej, ej. Bez nerwów, co? Co z tego, że od kilku dni nie brałam Celebrera? Nic
mi nie będzie. Nie chcę znowu koszmarów. – Grzmot. – Och, zamknij się.
– Tris, na litość boską. Znowu gadasz do
dachu? – zdenerwował się Theo, wychodząc przed budynek.
– Kurwa, do komina! – warknęła Tris. – Daj mi
spokój.
– Sąsiedzi będą gadać, że oszalałaś. Wracaj tu
natychmiast.
– A odwal się – syknęła Tris i znowu zaczęła
kaszleć.
– Ej. Co ci? – strapił się Theo. – Nie mów, że
odstawiłaś Celebrer!
– Niee…. Co ty…
– Tris! Złaź natychmiast albo ja do ciebie
przyjdę.
– To chodź – prychnęła Tris. – Ja się nigdzie
nie ruszam.
– Masz natychmiast wziąć Celebrer!
– Nie! Ja nie chcę!
– To nie była prośba. Natychmiast!
– Nie. Nie! Nie! Nie ma, kurwa, mowy! –
buntowała się Tris. – Nie chce brać tego shitu!
–
To dla twojego dobra.
– Pierdolę takie dobro.
– Nie obchodzi mnie, co ty pierdolisz! Złaź tu
natychmiast i bierz Celebrer.
– W dupę go sobie wsadź!
– Uuuu… – rozległo się. – A to, co za awantura?
– Worric, masz jakąś sprawę? – zapytał Theo.
– Nie. Wracam z pracy – odparł blondyn.
– Wiem! – krzyknął Theo z miną, jakby olśniło
go, co do sensu istnienia świata. – Pomożesz mi.
– Tak?
– Ściągnij ją stamtąd – powiedział doktor. –
Ściągnij tą dziewuchę na ziemię, bo mnie do szału doprowadza!
– Się robi – mruknął Arcangelo i zaczął się
wspinać po rynnie.
– No chyba cię porypało – nastroszyła się
Tris, ale przez chwilę pozwoliła blondynowi myśleć, że ją dogoni. Dopiero, gdy
był już blisko, zwinnie przeskoczyła nad jego głową i dotarła na dach kolejnego
budynku. – Dziękuję za uwagę panowie.
– Tris, tak? – odezwał się Arcangelo. – Nie
wygłupiaj się. Doktor się martwi. Chodź zejdziemy.
– N I E. Nie.
–
No daj spokój. To nierozsądne z twojej strony odstawiać Celebrer – ciągnął
dalej.
– Słyszałeś? – Tris zmrużyła oczy i znów
podpuściła blondyna, udając, że tym razem da się złapać. W ostatniej chwili mu
umknęła i nagle poślizgnęła się. Obaj mężczyźni przekonani byli, że spadnie,
ale ona odbiła się od ściany i zrobiła salto w powietrzu, lądując na kolejnym
dachu. I tak skakała, wokół Worrica, który robił się coraz bardziej mokry i
mokry, a wraz z tym także poirytowany.
– Dosyć – powiedział stanowczo, gdy wreszcie
udało mu się pochwycić kaszlącą akurat blondynkę. – Idziemy – mruknął
rozeźlony, ale przytrzymał ją, gdy zwijała się spazmach kaszlu.
– Łap! – Theo rzucił Worricowi pudełko
tabletek. – Niech weźmie dwie.
– Weź, to dla własnego dobra – stwierdził
Arcangelo i wcisnął Szkarłatnej tabletki. Omal się nie zakrztusiła, ale
zmuszona była je połknąć. Skrzywiła się i spojrzała na blondyna z wyrzutem. –
Nie patrz tak na mnie.
– Dla mojego dobra nie pozwoliłbyś mi tego
brać…
Worrica aż zmroziło, gdy powiedziała
to tak straszliwie poważnie, z grobową miną, jakby za moment miał runąć świat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz