It‘s
getting dark and I‘m lost in the woods
Ergastulum było tego dnia
niezwykle żywe. A może zawsze takie było? Tris nie umiała ocenić. Praktycznie
nie pamiętała spędzonych tam lat. Była zbyt młoda i zbyt wiele się wydarzyło,
odkąd ją stamtąd zabrano. Wcale nie czuła się jak w domu, a jedynie zagubiona w
obcym mieście, które chyba bardzo się rozrosło ostatnimi czasy. Mimo to
wyprostowała się i uniosła dumnie głowę. W jednej ręce trzymała niewielką,
obitą w skórę, walizkę z całym swoim dobytkiem, a drugiej ręcznie narysowaną
mapkę z zaznaczoną na niej kliniką.
– A niech cię, Ren – mruknęła pod nosem. – Jak
ja mam niby znaleźć tą cholerną klinikę?
–
Szukasz kliniki? – usłyszała i podniosła wzrok na wysokiego, dobrze zbudowanego
blondyna w spodniach moro i czarnym topie.
– A ty to kto? – zapytała, patrząc
podejrzliwie na mężczyznę.
– Hausen – padło w odpowiedzi.
– Tris – oznajmiła, ściskając wyciągniętą do
niej dłoń mężczyzny. A gdy spojrzał na nią pytająco, poczuła, że samo imię nie
wystarczy. – Jesteś Zmrokiem – bardziej stwierdziła, niż spytała, wpatrując się
w nieśmiertelniki na jego szyi i wyszczerzyła zęby. – A/0… Fiu, fiu!
– Tak. Jestem z Gildii Paul Klee.
– Gildia – powtórzyła Tris, myśląc nad czymś.
I‘d
find a way out if I knew where to look
– Mówiłaś, że szukasz
kliniki? – przypomniał Hausen.
– Ano, racja, to gdzie ja znajdę tą cholerną
klinikę i… Theo?
– Doktora Theo? – zdziwił się blondyn i spojrzał na
Tris niezbyt pewien jej zamiarów. – Masz jakaś sprawę do doktora Theo?
– Żadnych złych zamiarów – zadeklarowała Tris,
unosząc ręce, co wyglądało śmiesznie, bo przez cały ten czas trzymała walizkę.
– Widzisz? – dodała, upuszczając ją i coś zabrzęczało. – Theo… to mój brat.
Chyba.
– Brat? – powtórzył Hausen – Nie wyglądacie na
rodzeństwo. I doktor nie jest…
– Zmrokiem – dokończyła Tris. – Nie, nie jest.
Ja jestem – mruknęła, pokazując rozmówcy blaszkę ze znakiem B/4. – Mieliśmy
rożnych ojców z tego, co mi świta. Ale to nieistotne. Ważniejsze… Nie chcesz
się zmierzyć ze mną? – zapytała, a w jej oczach zapłonął ogień.
– Z B/4?
– Co? Jakiś problem? – warknęła blondynka. –
Szkarłatnej Tris się nie lekceważy – powiedziała, a powietrze przez chwilę
zrobiło się chłodniejsze.
– Wydawało mi się…
– To niech ci się nie wydaje. I powiedz, gdzie
ta, cholerna, klinika. Proszę - dodała po chwili.
– Na najbliższym skrzyżowaniu w lewo –
wyjaśnił Hausen.
– Najbliższe skrzyżowanie w lewo, najbliższe
skrzyżowanie w lewo – mamrotała Tris, idąc we wskazanym kierunku.
– Wpadnij kiedyś do gildii! – krzyknął za nią.
– Zmierzę się z tobą!
If
I could, I‘d rip this page out of my book
– Nienawidzę swojego życia – westchnęła Tris. – Dlaczego musiałeś
odejść? I co ja właściwie robię ze swoim życiem? – pomstowała, podążając wzdłuż
ruchliwej uliczki. – Po tych wszystkich latach mam zostać lekarką w białym
fartuszku? Już prędzej pasowałabym na patologa. Raczej… Patologia. – Wreszcie
dotarła do celu. Podniszczony budynek, wyglądający jakby miał się zawalić. Ale
czyściutki napis wskazywał, że Tris dobrze trafiła. Jej serce biło szybciej,
niż kiedykolwiek. – Cholera. Dostałam tachykardii!
– Tachykardii? Nie wyglądasz – padło w
odpowiedzi i Szkarłatną zamurowało. Zrobiła się biała jak ściana i niewiele
miała już ze szkarłatem wspólnego. – Potrzebujesz pomocy? Wyglądasz jakbyś
miała zaraz zemdleć.
– Eee…Yyyy… Kurrrwa – wydukała Tris,
zastanawiając się, co mówiło się na powitanie w takiej sytuacji.
– No nie, muszę cię rozczarować, ale to
klinika. Nie burdel – oznajmił Theo, patrząc na blondynkę z politowaniem.
– Bo ja… Bo ty… Bo…
– Widzę tutaj poważne problemy z mową.
– Sam masz problem z mową! – ofuknęła go Tris.
– Bo ja tu przyszłam z pewną sprawą.
– Czy to jakiś drażliwy temat? WZW? Rzeżączka?
HPV?
– Nie! Do cholery, człowieku, dasz mi wreszcie
skończyć?
– Zależy, co zaczęłaś – zaśmiał się Theo,
widząc, że blondynka powoli się uspokaja. – To, o co chodzi?
– Theo… Jesteś Theo, prawda? – zapytała
niepewnie Tris.
– Tak mam na imię, z tego, co mi wiadomo.
– Bardzo śmieszne. Znalazł się żartowniś.
– A ty? Bo rozumiem, że nie przyszłaś tu na
leczenie. Może Celebrer, sądząc po nieśmiertelnikach – stwierdził Theo, mrużąc
oczy.
I'm
confused and misguided, my faith is beside me
– Celebrer mam. Jestem Zmrokiem.
Znaczy jestem Szkarłatna. Znaczy, cholera, jestem! Tris jestem!
– Miło mi.
– Żadne, kurwa, miło! Tris. Rozumiesz? T R I
S!
– Miałem kiedyś sioooocholera!
–
No właśnie, wreszcie zrozumiałeś – mruknęła Szkarłatna, krzyżując ręce na
piersi.
– Nie. To niemożliwe…
– A jednak…
– Tris – powiedział z powagą doktor.
– Theo.
– Tris.
– Dobra, kurwa, zrozumiałam. Nie zaprosisz
mnie do środka? Nawet pierdolonej herbaty nie dostanę? – oburzyła się
Szkarłatna.
– Ja nie wiem, co ty tam dotychczas piłaś, ale
mam tylko zwykłą.
– No ja pierdolę – jęknęła blondynka i
przeciągnęła dłonią po twarzy.
–
Żartowałem. Chodź, chodź – powiedział Theo i uśmiechnął się blado. – Nino,
poznaj Tris – powiedział, spoglądając na drobną szatynkę. – Tris, poznaj Ninę.
– Masz córkę? – strapiła się Tris. – Dobrze,
widzę, że urodę odziedziczyła po matce.
– To nie jest moja córka. Tylko asystentka.
– Dzień dobry – odezwała się nieśmiało Nina.
– Cześć? – mruknęła Tris.
– Nino, możesz zostawić nas na trochę samych?
– poprosił Theo, a dziewczynka skinęła głową i wyszła.
– Mogła zostać.
– Tak będzie lepiej. Później wszystko jej
wyjaśnię.
– Nie jest za młoda na asystentkę? To jeszcze
dziecko – zauważyła Tris. – Jesteś lekarzem, powinieneś najlepiej wiedzieć, że
ona jeszcze…
– O jakim typie asystentki mówisz? Ona się tu
tylko uczy – zdenerwował się Theo.
– To w sumie nie moja sprawa – ciągnęła dalej Szkarłatna
unosząc ręce na znak kapitulacji. – Nie bij. Podobno o gustach się nie dyskutuje.
– Ech… Usiądź – powiedział Theo i postawił na
stoliku dwa kubki herbaty. – Gdziekolwiek.
– Gdziekolwiek. Też mi gościnność – prychnęła
Tris.
– Co tu tak właściwie robisz?
– Też się zastanawiam – wyznała
blondynka. – Wszystko się pochrzaniło i… I wtedy Ren cię namierzył i… I wysłali
mnie tu i… Nie wiem. Jeśli chcesz, mogę odejść. Pożegnamy się i zapomnimy, że w
ogóle tu byłam – zaproponowała pospiesznie. – Nie obrażę się. Całkowicie rozumiem...
– Nie o to chodzi – odparł rzeczowo Theo. –
Nie wyrzucam cię, ale nie mam ci nic do zaoferowania. Nie wiem, czego ode mnie
oczekujesz.
– Niczego nie oczekuję. Sama nie wiem, po co
tu przyszłam.
– Chciałabyś zostać lekarką?
– Tak jakby, w sumie taki był plan –
westchnęła Tris. – Wiem co nieco.
– Świetnie. W takim razie możesz tu zostać.
– Dziękuję…
– Ale mam kilka warunków.
– Zaczyna się…
– Żadnych rozrób, mordobicia i imprez w
klinice. Najlepiej nigdzie. Nina jest tu dłużej i wie więcej. I… Musisz mi
powiedzieć, co działo się z tobą przez ostatnie lata. Gdy wróciłem do domu…
– Wiem… Jest mi strasznie przykro...
I‘ve
got a hole in my soul where you used to be
Słońce chyliło się ku
zachodowi, gdy samotna postać siedziała skulona na dachu kliniki, wzdychając
raz po raz. Wpatrywała się tęsknym wzrokiem w horyzont. Nie wiedziała, ile
czasu jeszcze minie, nim przyzwyczai się do tego miasta. Może nigdy się nie
przyzwyczai? Przytknęła do ust butelkę pełną alkoholu i przechyliła.
– Widzisz, co uczyniłeś? – rzuciła w eter. – I
co ja mam teraz zrobić? Myślisz, że to w porządku, żebym została lekarką? Ja?
Czy ktoś, kto odebrał tak wiele żyć, ma prawo jakieś uratować? Będę w ogóle w
stanie? Dlaczego odszedłeś? Jest ci teraz lepiej? Czujesz się wolny… Loki?
Spojrzała w górę, gdy dostrzegła
przelatującego nad jej głową nietoperza. Obserwowała jak machał skrzydłami,
kręcąc się nad pobliskimi budynkami w poszukiwaniu pożywienia. Czymkolwiek się
one żywiły. Przez chwilę zastanawiała się nawet, czy nie rzucić w niego
sztyletem. Może zdołałaby go trafić? Ale musiałaby się pożegnać ze sztyletem, a
szkoda, więc zrezygnowała.
– Ą! Ą! Ą! – zawyła. – Ą! Nietoperku!
– Co ty do cholery wyczyniasz? Do reszty
ocipiałaś? – rozległo się z dołu. – I złaź stamtąd.
– Nigdzie się nie wybieram. Nietoperka
wołałam.
– Ja ci zawołam nietoperza. Przegoń to
cholerstwo i złaź stamtąd – rozkazał Theo, tupiąc nogą.
– Nie.
– Z kim gadałaś wcześniej?
– Nie twój interes, Theo. Gadałam z…
Przyjacielem.
– Masz wyimaginowanych przyjaciół? – prychnął mężczyzna.
– Nie wyimaginowanych. Tylko martwych…
– To złaź tu, bo mamy w pół żywych do
ratowania – warknął Theo. – Złaź albo ściągnę cię stamtąd siłą.
– Już, już idę. Się tak nie spinaj, bo ci
żyłka pęknie – mruknęła Tris, zeskakując na ziemię. – Albo dostaniesz wylewu i
nikomu już nie pomożesz. Tobie też nikt nie pomoże.
– Tris, do cholery! – pieklił się Theo.
– Wiek już nie ten, braciszku.
There‘s a thorn in my heart
and it‘s killing me
– Wiem, że uczysz się u Theo
na lekarza. – Brodaty mężczyzna w średnim wieku, o krótkich brązowych włosach
przechadzał się po swoim gabinecie, ręce trzymając za plecami w królewskiej
manierze. – Ale przecież jesteś Zmrokiem. Bardzo silnym w dodatku. Nie
chciałabyś dla mnie pracować, chociaż dorywczo? Co jakiś czas dostałabyś
zadanie. Co ty na to?
– Zgoda.
– Jeśli… Słucham?
– Zgadzam się – odparła Tris. – Ale ani słowa
Theo.
– Oczywiście.
– Jakie jest pierwsze zadanie? – zapytała
blondynka, a Monroe zmrużył oczy. – Przecież nie wyszedłbyś z taką propozycją,
gdyby coś się nie szykowało.
– Racja. Chciałbym, żebyś zajęła się dla mnie
tym – odparł mężczyzna podając Tris karteczkę. Ta rozwinęła ją i przeczytawszy
treść, wyszczerzyła zęby. – Kwota adekwatna do zadania.
– Stoi.
– Zabierz ze sobą któregoś z moich ludzi,
jeśli chcesz.
– Nie ma takiej potrzeby, ale przyda mi się
szofer, skoro mam jechać… tam – stwierdziła Tris.
– Czekałaś na to, prawda? Nie nadajesz się do
pracy w klinice. Całym sercem jesteś Zmrokiem. Wojowniczką.
– Jestem. Ale wolę określenie skrytobójca, ewentualnie morderca. Nigdy temu nie zaprzeczałam. Nigdy
nie przestanę nim być. Ale nie jestem tania – dodała, uśmiechając się
diabelsko. – Jestem Szkarłatna Tris. Moje usługi kosztują.
I
wish I could go back and do it all differently
Tris wysiadła ze
zniszczonego vana i rozejrzała się. Znała to miasto. Tam istniała niegdyś
siedziba Demonsów. Dwa cholerne lata z życia. Wszystko zmarnowane przez
zachłanność tych bestii. Bel przepadł, ale bez wątpienia miał się dobrze. Ten
diabeł był nie do zdarcia. A tu… Tu został już tylko jeden członek Demonsów. Na
szczęście to nie jego miała załatwić Tris. Na szczęście, bo nie była pewna, czy
odważyłaby się to zrobić. I tak sporo ryzykowała, wchodząc na jego terytorium.
Spojrzała na zdjęcie swojego celu i wrzuciła
je do samochodu. Kierowcy dała znać, że to trochę zajmie. Nie chciała się śpieszyć. W końcu to miejsce budziło wspomnienia. Wolała nie popełnić jakiegoś
głupiego błędu z powodu równie głupiego sentymentu.
Z drapieżnym uśmiechem na ustach wkroczyła do
speluny o urokliwej nazwie "dzika świnia". O tej porze było tam już pełno
ludzi. To nic. Mogła się łatwiej wmieszać w tłum. Podeszła do baru i zamówiwszy
drinka, usiadła na wysokim stołku. Przez chwilę mozoliła się, by doskoczyć na
taką wysokość i usłyszała gdzieś obok śmiech.
– Co tu robi taki kurdupel? – padło.
– Napić się przyszłam, wielkoludzie – odgryzła
się Tris, spoglądając zadziornie na mężczyznę obok.
– To nie miejsce dla dzieci.
– Nie urosło mi się, przyznaję, ale nie jestem
dzieckiem – odparła spokojnie, a gdy dostrzegła na szyi mężczyzny
nieśmiertelniki, wyciągnęła swoje, machając mu przed nosem swoim B/4. – Zatkało
kakało?
– Zmrok – powiedział cicho mężczyzna, mrużąc
oczy. – Skąd?
– Północ, a ty?
– Zachód.
– Co tu robisz? – zapytał.
– Mam coś do załatwienia.
– Ja też.
– Nie jesteś stąd, prawda? – zauważyła Tris.
– Z Ergastulum.
– Och. Ja od niedawna też – zaśmiała się. –
Jak się nazywasz?
– Galahad. Pracuję dla panienki Cristiano.
Załatwiam interesy z szefem tutejszej knajpy – wyjaśnił mężczyzna.
– Mhm – uradowała się Tris. – Jestem
praktykantką u Theo.
– Zmrok lekarzem? – zdziwił się Galahad.
– A to nam już nie wolno? – naburmuszyła się
Szkarłatna. – A teraz wybacz, ale chyba ktoś jeszcze chce ze mną porozmawiać –
stwierdziła, lokalizując Ala. On też ją widział. Utkwił w niej spojrzenie
karminowych oczu. Uśmiechnęła się do swojego rozmówcy na pożegnanie i wyszła na
spotkanie ze starym przyjacielem. – No hej.
– Tris.
– Al.
– Co tu robisz?
– Stoję – zażartowała Tris, ale czując na
sobie lodowate spojrzenie dawnego towarzysza, dodała: – Szukam kogoś. Zwiał z
Ergastulum i ukrył się tutaj. Pozwolisz?
– Potrzebujesz mojej zgody?
– To twoje terytorium, Al.
– Nie moje – padło w odpowiedzi.
– Wrócił?
– Wrócił. O tej porze jeszcze śpi, ale lepiej,
żebyś odeszła, zanim się tu pojawi – ostrzegł ją Al. – Jest wściekły, że nie
stanęłaś po jego stronie.
– Ty też nie. Właściwie byłeś jednym z tych,
którzy najbardziej dali mu w kość – przypomniała Tris i wzruszyła ramionami.
– I dlatego mnie nie zabił. Wie, że to nie
byłoby takie proste. Ale ty…
– Wiem. Najgorsze co można to zachować
neutralność. Mój błąd. Załatwię to szybko i tyle mnie widziałeś.
Witaj!
OdpowiedzUsuńOd teraz Twoje opowiadanie zadomowiło się na szczytach górskich i zapraszam do zgłaszania nowych rozdziałów i zdobywania punktów w rankingu.
Pozdrawiam i życzę weny! ;)