Ogłoszenia

Tagged #Scarlet tak samo jak Tagged #Monsters, które znajduje się w menu, czerpie z uniwersum mangi Gangsta. (Które de facto bardzo polecam) Scarlet opowiada o Tris, jednej z bohaterek Tagged #Monsters i o jej przeszłości.

Daty publikacji rozdziałów:
16 dzień miesiąca

poniedziałek, 6 marca 2017

Cz 2. Doctor #Outsider


It‘s getting dark and I‘m lost in the woods

             Ergastulum było tego dnia niezwykle żywe. A może zawsze takie było? Tris nie umiała ocenić. Praktycznie nie pamiętała spędzonych tam lat. Była zbyt młoda i zbyt wiele się wydarzyło, odkąd ją stamtąd zabrano. Wcale nie czuła się jak w domu, a jedynie zagubiona w obcym mieście, które chyba bardzo się rozrosło ostatnimi czasy. Mimo to wyprostowała się i uniosła dumnie głowę. W jednej ręce trzymała niewielką, obitą w skórę, walizkę z całym swoim dobytkiem, a drugiej ręcznie narysowaną mapkę z zaznaczoną na niej kliniką.
             – A niech cię, Ren – mruknęła pod nosem. – Jak ja mam niby znaleźć tą cholerną klinikę?
            – Szukasz kliniki? – usłyszała i podniosła wzrok na wysokiego, dobrze zbudowanego blondyna w spodniach moro i czarnym topie.
             – A ty to kto? – zapytała, patrząc podejrzliwie na mężczyznę.
             – Hausen – padło w odpowiedzi.
             – Tris – oznajmiła, ściskając wyciągniętą do niej dłoń mężczyzny. A gdy spojrzał na nią pytająco, poczuła, że samo imię nie wystarczy. – Jesteś Zmrokiem – bardziej stwierdziła, niż spytała, wpatrując się w nieśmiertelniki na jego szyi i wyszczerzyła zęby. – A/0… Fiu, fiu!
             – Tak. Jestem z Gildii Paul Klee.
             – Gildia – powtórzyła Tris, myśląc nad czymś.

I‘d find a way out if I knew where to look

             – Mówiłaś, że szukasz kliniki? – przypomniał Hausen.
             – Ano, racja, to gdzie ja znajdę tą cholerną klinikę i… Theo?
             – Doktora Theo? – zdziwił się blondyn i spojrzał na Tris niezbyt pewien jej zamiarów. – Masz jakaś sprawę do doktora Theo?
             – Żadnych złych zamiarów – zadeklarowała Tris, unosząc ręce, co wyglądało śmiesznie, bo przez cały ten czas trzymała walizkę. – Widzisz? – dodała, upuszczając ją i coś zabrzęczało. – Theo… to mój brat. Chyba.
             – Brat? – powtórzył Hausen – Nie wyglądacie na rodzeństwo. I doktor nie jest…
             – Zmrokiem – dokończyła Tris. – Nie, nie jest. Ja jestem – mruknęła, pokazując rozmówcy blaszkę ze znakiem B/4. – Mieliśmy rożnych ojców z tego, co mi świta. Ale to nieistotne. Ważniejsze… Nie chcesz się zmierzyć ze mną? – zapytała, a w jej oczach zapłonął ogień.
             – Z B/4?
             – Co? Jakiś problem? – warknęła blondynka. – Szkarłatnej Tris się nie lekceważy – powiedziała, a powietrze przez chwilę zrobiło się chłodniejsze.
             – Wydawało mi się…
             – To niech ci się nie wydaje. I powiedz, gdzie ta, cholerna, klinika. Proszę - dodała po chwili.
             – Na najbliższym skrzyżowaniu w lewo – wyjaśnił Hausen.
             – Najbliższe skrzyżowanie w lewo, najbliższe skrzyżowanie w lewo – mamrotała Tris, idąc we wskazanym kierunku.
             – Wpadnij kiedyś do gildii! – krzyknął za nią. – Zmierzę się z tobą!

If I could, I‘d rip this page out of my book

              Nienawidzę swojego życia – westchnęła Tris. – Dlaczego musiałeś odejść? I co ja właściwie robię ze swoim życiem? – pomstowała, podążając wzdłuż ruchliwej uliczki. – Po tych wszystkich latach mam zostać lekarką w białym fartuszku? Już prędzej pasowałabym na patologa. Raczej… Patologia. – Wreszcie dotarła do celu. Podniszczony budynek, wyglądający jakby miał się zawalić. Ale czyściutki napis wskazywał, że Tris dobrze trafiła. Jej serce biło szybciej, niż kiedykolwiek. – Cholera. Dostałam tachykardii!
             – Tachykardii? Nie wyglądasz – padło w odpowiedzi i Szkarłatną zamurowało. Zrobiła się biała jak ściana i niewiele miała już ze szkarłatem wspólnego. – Potrzebujesz pomocy? Wyglądasz jakbyś miała zaraz zemdleć.
             – Eee…Yyyy… Kurrrwa – wydukała Tris, zastanawiając się, co mówiło się na powitanie w takiej sytuacji.
             – No nie, muszę cię rozczarować, ale to klinika. Nie burdel – oznajmił Theo, patrząc na blondynkę z politowaniem.
             – Bo ja… Bo ty… Bo…
             – Widzę tutaj poważne problemy z mową.
             – Sam masz problem z mową! – ofuknęła go Tris. – Bo ja tu przyszłam z pewną sprawą.
             – Czy to jakiś drażliwy temat? WZW? Rzeżączka? HPV?
             – Nie! Do cholery, człowieku, dasz mi wreszcie skończyć?
             – Zależy, co zaczęłaś – zaśmiał się Theo, widząc, że blondynka powoli się uspokaja. – To, o co chodzi?
             – Theo… Jesteś Theo, prawda? – zapytała niepewnie Tris.
             – Tak mam na imię, z tego, co mi wiadomo.
             – Bardzo śmieszne. Znalazł się żartowniś.
             – A ty? Bo rozumiem, że nie przyszłaś tu na leczenie. Może Celebrer, sądząc po nieśmiertelnikach – stwierdził Theo, mrużąc oczy.

I'm confused and misguided, my faith is beside me

             – Celebrer mam. Jestem Zmrokiem. Znaczy jestem Szkarłatna. Znaczy, cholera, jestem! Tris jestem!
             – Miło mi.
             – Żadne, kurwa, miło! Tris. Rozumiesz? T R I S!
             – Miałem kiedyś sioooocholera!
             – No właśnie, wreszcie zrozumiałeś – mruknęła Szkarłatna, krzyżując ręce na piersi.
             – Nie. To niemożliwe…
             – A jednak…
             – Tris – powiedział z powagą doktor.
             – Theo.
             – Tris.
             – Dobra, kurwa, zrozumiałam. Nie zaprosisz mnie do środka? Nawet pierdolonej herbaty nie dostanę? – oburzyła się Szkarłatna.
             – Ja nie wiem, co ty tam dotychczas piłaś, ale mam tylko zwykłą.
             – No ja pierdolę – jęknęła blondynka i przeciągnęła dłonią po twarzy.
             – Żartowałem. Chodź, chodź – powiedział Theo i uśmiechnął się blado. – Nino, poznaj Tris – powiedział, spoglądając na drobną szatynkę. – Tris, poznaj Ninę.
             – Masz córkę? – strapiła się Tris. – Dobrze, widzę, że urodę odziedziczyła po matce.
             – To nie jest moja córka. Tylko asystentka.
             – Dzień dobry – odezwała się nieśmiało Nina.
             – Cześć? – mruknęła Tris.
             – Nino, możesz zostawić nas na trochę samych? – poprosił Theo, a dziewczynka skinęła głową i wyszła.
             – Mogła zostać.
             – Tak będzie lepiej. Później wszystko jej wyjaśnię.
             – Nie jest za młoda na asystentkę? To jeszcze dziecko – zauważyła Tris. – Jesteś lekarzem, powinieneś najlepiej wiedzieć, że ona jeszcze…
             – O jakim typie asystentki mówisz? Ona się tu tylko uczy – zdenerwował się Theo.
             – To w sumie nie moja sprawa – ciągnęła dalej Szkarłatna unosząc ręce na znak kapitulacji. – Nie bij. Podobno o gustach się nie dyskutuje.
             – Ech… Usiądź – powiedział Theo i postawił na stoliku dwa kubki herbaty. – Gdziekolwiek.
             – Gdziekolwiek. Też mi gościnność – prychnęła Tris.
             – Co tu tak właściwie robisz?
            – Też się zastanawiam – wyznała blondynka. – Wszystko się pochrzaniło i… I wtedy Ren cię namierzył i… I wysłali mnie tu i… Nie wiem. Jeśli chcesz, mogę odejść. Pożegnamy się i zapomnimy, że w ogóle tu byłam – zaproponowała pospiesznie. – Nie obrażę się. Całkowicie rozumiem...
             – Nie o to chodzi – odparł rzeczowo Theo. – Nie wyrzucam cię, ale nie mam ci nic do zaoferowania. Nie wiem, czego ode mnie oczekujesz.
             – Niczego nie oczekuję. Sama nie wiem, po co tu przyszłam.
             – Chciałabyś zostać lekarką?
             – Tak jakby, w sumie taki był plan – westchnęła Tris. – Wiem co nieco.
             – Świetnie. W takim razie możesz tu zostać.
             – Dziękuję…
             – Ale mam kilka warunków.
             – Zaczyna się…
             – Żadnych rozrób, mordobicia i imprez w klinice. Najlepiej nigdzie. Nina jest tu dłużej i wie więcej. I… Musisz mi powiedzieć, co działo się z tobą przez ostatnie lata. Gdy wróciłem do domu…
            – Wiem… Jest mi strasznie przykro...

I‘ve got a hole in my soul where you used to be

             Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy samotna postać siedziała skulona na dachu kliniki, wzdychając raz po raz. Wpatrywała się tęsknym wzrokiem w horyzont. Nie wiedziała, ile czasu jeszcze minie, nim przyzwyczai się do tego miasta. Może nigdy się nie przyzwyczai? Przytknęła do ust butelkę pełną alkoholu i przechyliła.
             – Widzisz, co uczyniłeś? – rzuciła w eter. – I co ja mam teraz zrobić? Myślisz, że to w porządku, żebym została lekarką? Ja? Czy ktoś, kto odebrał tak wiele żyć, ma prawo jakieś uratować? Będę w ogóle w stanie? Dlaczego odszedłeś? Jest ci teraz lepiej? Czujesz się wolny… Loki?
             Spojrzała w górę, gdy dostrzegła przelatującego nad jej głową nietoperza. Obserwowała jak machał skrzydłami, kręcąc się nad pobliskimi budynkami w poszukiwaniu pożywienia. Czymkolwiek się one żywiły. Przez chwilę zastanawiała się nawet, czy nie rzucić w niego sztyletem. Może zdołałaby go trafić? Ale musiałaby się pożegnać ze sztyletem, a szkoda, więc zrezygnowała.
             – Ą! Ą! Ą! – zawyła. – Ą! Nietoperku!
             – Co ty do cholery wyczyniasz? Do reszty ocipiałaś? – rozległo się z dołu. – I złaź stamtąd.
             – Nigdzie się nie wybieram. Nietoperka wołałam.
             – Ja ci zawołam nietoperza. Przegoń to cholerstwo i złaź stamtąd – rozkazał Theo, tupiąc nogą.
             – Nie.
             – Z kim gadałaś wcześniej?
             – Nie twój interes, Theo. Gadałam z… Przyjacielem.
             – Masz wyimaginowanych przyjaciół? – prychnął mężczyzna.
             – Nie wyimaginowanych. Tylko martwych…
             – To złaź tu, bo mamy w pół żywych do ratowania – warknął Theo. – Złaź albo ściągnę cię stamtąd siłą.
             – Już, już idę. Się tak nie spinaj, bo ci żyłka pęknie – mruknęła Tris, zeskakując na ziemię. – Albo dostaniesz wylewu i nikomu już nie pomożesz. Tobie też nikt nie pomoże.
             – Tris, do cholery! – pieklił się Theo.
             – Wiek już nie ten, braciszku.

There‘s a thorn in my heart and it‘s killing me

             – Wiem, że uczysz się u Theo na lekarza. – Brodaty mężczyzna w średnim wieku, o krótkich brązowych włosach przechadzał się po swoim gabinecie, ręce trzymając za plecami w królewskiej manierze. – Ale przecież jesteś Zmrokiem. Bardzo silnym w dodatku. Nie chciałabyś dla mnie pracować, chociaż dorywczo? Co jakiś czas dostałabyś zadanie. Co ty na to?
             – Zgoda.
             – Jeśli… Słucham?
             – Zgadzam się – odparła Tris. – Ale ani słowa Theo.
             – Oczywiście.
             – Jakie jest pierwsze zadanie? – zapytała blondynka, a Monroe zmrużył oczy. – Przecież nie wyszedłbyś z taką propozycją, gdyby coś się nie szykowało.
             – Racja. Chciałbym, żebyś zajęła się dla mnie tym – odparł mężczyzna podając Tris karteczkę. Ta rozwinęła ją i przeczytawszy treść, wyszczerzyła zęby. – Kwota adekwatna do zadania.
             – Stoi.
             – Zabierz ze sobą któregoś z moich ludzi, jeśli chcesz.
             – Nie ma takiej potrzeby, ale przyda mi się szofer, skoro mam jechać… tam – stwierdziła Tris.
             – Czekałaś na to, prawda? Nie nadajesz się do pracy w klinice. Całym sercem jesteś Zmrokiem. Wojowniczką.
             – Jestem. Ale wolę określenie skrytobójca, ewentualnie morderca. Nigdy temu nie zaprzeczałam. Nigdy nie przestanę nim być. Ale nie jestem tania – dodała, uśmiechając się diabelsko. – Jestem Szkarłatna Tris. Moje usługi kosztują.

I wish I could go back and do it all differently

             Tris wysiadła ze zniszczonego vana i rozejrzała się. Znała to miasto. Tam istniała niegdyś siedziba Demonsów. Dwa cholerne lata z życia. Wszystko zmarnowane przez zachłanność tych bestii. Bel przepadł, ale bez wątpienia miał się dobrze. Ten diabeł był nie do zdarcia. A tu… Tu został już tylko jeden członek Demonsów. Na szczęście to nie jego miała załatwić Tris. Na szczęście, bo nie była pewna, czy odważyłaby się to zrobić. I tak sporo ryzykowała, wchodząc na jego terytorium.
             Spojrzała na zdjęcie swojego celu i wrzuciła je do samochodu. Kierowcy dała znać, że to trochę zajmie. Nie chciała się śpieszyć. W końcu to miejsce budziło wspomnienia. Wolała nie popełnić jakiegoś głupiego błędu z powodu równie głupiego sentymentu.
             Z drapieżnym uśmiechem na ustach wkroczyła do speluny o urokliwej nazwie "dzika świnia". O tej porze było tam już pełno ludzi. To nic. Mogła się łatwiej wmieszać w tłum. Podeszła do baru i zamówiwszy drinka, usiadła na wysokim stołku. Przez chwilę mozoliła się, by doskoczyć na taką wysokość i usłyszała gdzieś obok śmiech.
             – Co tu robi taki kurdupel? – padło.
             – Napić się przyszłam, wielkoludzie – odgryzła się Tris, spoglądając zadziornie na mężczyznę obok.
             – To nie miejsce dla dzieci.
             – Nie urosło mi się, przyznaję, ale nie jestem dzieckiem – odparła spokojnie, a gdy dostrzegła na szyi mężczyzny nieśmiertelniki, wyciągnęła swoje, machając mu przed nosem swoim B/4. – Zatkało kakało?
             – Zmrok – powiedział cicho mężczyzna, mrużąc oczy. – Skąd?
             – Północ, a ty?
             – Zachód.
             – Co tu robisz? – zapytał.
             – Mam coś do załatwienia.
             – Ja też.
             – Nie jesteś stąd, prawda? – zauważyła Tris.
             – Z Ergastulum.
             – Och. Ja od niedawna też – zaśmiała się. – Jak się nazywasz?
             – Galahad. Pracuję dla panienki Cristiano. Załatwiam interesy z szefem tutejszej knajpy – wyjaśnił mężczyzna.
             Mhm – uradowała się Tris. – Jestem praktykantką u Theo.
             – Zmrok lekarzem? – zdziwił się Galahad.
             – A to nam już nie wolno? – naburmuszyła się Szkarłatna. – A teraz wybacz, ale chyba ktoś jeszcze chce ze mną porozmawiać – stwierdziła, lokalizując Ala. On też ją widział. Utkwił w niej spojrzenie karminowych oczu. Uśmiechnęła się do swojego rozmówcy na pożegnanie i wyszła na spotkanie ze starym przyjacielem. – No hej.
             – Tris.
             – Al.
             – Co tu robisz?
             – Stoję – zażartowała Tris, ale czując na sobie lodowate spojrzenie dawnego towarzysza, dodała: – Szukam kogoś. Zwiał z Ergastulum i ukrył się tutaj. Pozwolisz?
             – Potrzebujesz mojej zgody?
             – To twoje terytorium, Al.
             – Nie moje – padło w odpowiedzi.
             – Wrócił?
             – Wrócił. O tej porze jeszcze śpi, ale lepiej, żebyś odeszła, zanim się tu pojawi – ostrzegł ją Al. – Jest wściekły, że nie stanęłaś po jego stronie.
             – Ty też nie. Właściwie byłeś jednym z tych, którzy najbardziej dali mu w kość – przypomniała Tris i wzruszyła ramionami.
             – I dlatego mnie nie zabił. Wie, że to nie byłoby takie proste. Ale ty…
             – Wiem. Najgorsze co można to zachować neutralność. Mój błąd. Załatwię to szybko i tyle mnie widziałeś.

1 komentarz:

  1. Witaj!
    Od teraz Twoje opowiadanie zadomowiło się na szczytach górskich i zapraszam do zgłaszania nowych rozdziałów i zdobywania punktów w rankingu.

    Pozdrawiam i życzę weny! ;)

    OdpowiedzUsuń