Inny kolor nocy znasz ponownie dla niej narodzony
– Loki, możesz mi pomóc? – zapytała
Tris, spoglądając na szayna z zawieszonym na szyi nieśmiertelnikiem. Miał około
dwadzieścia lat i ciemne, niemal czarne, roześmiane oczy. – Nie mogę otworzyć
tego cholerstwa.
– Zostaw to na razie. Ren
zadecyduje, co z tym zrobić, kiedy wróci z negocjacji – padło w odpowiedzi. –
Poza tym wątpię, że damy radę to otworzyć bez pomocy Johna.
– Ale ja jestem ciekawa, co tam jest
– upierała się blondynka. – Podobno to nowe karabiny.
– Jakie to ma dla ciebie znaczenie,
skoro i tak używasz noży? – zdziwił się Loki.
– Och, Loki, Loki, Loki… – zaśmiała
się Tris, kręcąc głową z dezaprobatą. – To, że wolę sztylety nie znaczy, że nie
wiem jak obsługiwać to – dodała z diabelskim uśmiechem, obracając w dłoni
gloka. – Może chcesz się przekonać?
– Podziękuję – skwitował mężczyzna i
oboje parsknęli śmiechem.
– Co jest, co jest? – zainteresowała
się białowłosa kobieta o zielonych oczach, która właśnie zjawiła się w
pomieszczeniu. – O, cóż to za skrzyneczka?
– Tris stawia, że to te zamówione
przez Rena karabiny, a ja myślę, że to skarb piracki. Co obstawiasz? – mruknął
Loki.
– Myślę, że narzędzia tortur –
rzuciła Hex z błyskiem w oku. – Wiedzieliście, że Ren ma naprawdę ciekawe
hobby?
– Jakie? Tortury?
– Powaga. Podobno zmienił swoją byłą
w papkę i nakarmił nią krokodyle – oznajmiła Hex. – Więc muszę uważać… - dodała
konspiracyjnie.
– Hex – usłyszeli, po czym rozległo
się ostrzegawcze chrząknięcie i białowłosa dostała po głowie. Uśmiechnęła się
tylko w odpowiedzi na pełne dezaprobaty spojrzenie bruneta. – Nie opowiadaj im
głupot.
– Czy ja wiem – podpuszczała go
Tris. – Brzmi wiarygodnie. Jesteś zbyt miły na co dzień, żebyś nie miał mieć jakiegoś
bzika, gdy nikt nie patrzy.
– Tris… – westchnął Ren z cierpiętniczą
miną. – Ty też?
– Daj spokój. Mamy taki ładny dzień.
Zasłużyliśmy na odrobinę sielanki – zaśmiała się blondynka.
–
Dobra. Dziś wam daruję, ale jutro ruszamy z robotą od samego rana.
–
Jesteś najlepszy – pisnęła Hex.
– A będziesz jeszcze lepszy, jak
zamówisz alkohol – wtrącił się Loki i sprzedał brunetowi sójkę w bok.
–
I jeszcze czego? – skwitował Ren.
–
Znalazłoby się trochę rzeczy – mruknęła Tris, a Hex parsknęła śmiechem. –
Możemy ci zrobić listę zamówień.
– A co ja, święty mikołaj? –
skwitował Ren, krzyżując ręce na piersi.
–
Brody ci brakuje, ale nad oponką widać już pracujesz. – Do dogryzania szefowi
dołączyła także Hex.
–
Przeginacie.
–
My przeginamy? Ja widziałam ostatnio, jak niosłeś sobie do gabinetu czekoladki
– prychnęła Tris, a spojrzenie błękitnych oczu wierciło jej dziurę w czole. –
Co? Same tam poszły? I zrobiły hop do buzi?
–
Loki – powiedział Ren i obaj mężczyźni wymienili się porozumiewawczymi
spojrzeniami. – Łap Tris – dodał, a sam przerzucił sobie przez ramię Hex.
–
Co robisz, zboczeńcu – zawyła Szkarłatna, wgryzając się w ramię Lokiego.
–
Ała! – jęknął. – Ugryzła mnie, jędza. Mięsożerne to jakieś…
–
Puszczaj, bo ugryzę mocniej.
–
Pfff!
Myśli kształt bez słów oddając braciom, widzisz z drugiej strony
Jako
pierwszy szedł Ren, trzymając pod ramię Hex. Zaraz za nim tak samo wchodził
Loki wraz z Tris. Cała czwórka była uroczyście ubrana. Panowie w garniturach, a
panie w wieczorowych sukniach. Oczywiście nie obyło się bez broni ukrytej pod
ubraniami. Mimo wszystko byli ochroniarzami Rena, nie mogli sobie pozwolić na
błąd. Cały czas musieli bacznie obserwować otoczenie, nie zwracając przy tym na
siebie więcej uwagi, niż trzeba. Przybyli na ten bankiet negocjować kolejne
umowy sprzedaży, ale nie spodziewali się tego dnia żadnych kłopotów.
– Zgodnie z planem Hex zostaje ze
mną. Wy rozejrzyjcie się po sali – orzekł i ruszył w stronę jednego z gości.
– Chyba powinniśmy zatańczyć –
zauważył wesoło Loki. – W ten sposób nie będziemy wyglądać podejrzanie, krążąc
po parkiecie.
– Pewnie – odparła Tris, uśmiechając
się szeroko.
– Umiesz? – Loki otworzył szerzej
oczy ze zdziwienia. – Umiesz tańczyć?
– Tak. A ty?
– Trochę.
– No to damy radę – zaśmiała się
Tris i pozwoliła poprowadzić się na parkiet.
Loki
objął ją w talii lewą ręką, a prawą chwycił jej dłoń i po chwili wirowali już w
rytm muzyki skrzypcowej. Obserwowali otoczenie, ale nikogo podejrzanego nie
było w pobliżu. Toteż, chcąc nie chcąc, co jakiś czas spoglądali ukradkiem na
siebie nawzajem, ale żadne się nie odzywało.
Ślepa uliczka, choć przybrana kwiatami
Wtedy
było podobnie. Pamiętała to, jakby wydarzyło się dopiero wczoraj. Też była na
bankiecie, ubrana w czerwoną, wieczorową suknię. Tylko rodzaj zadania był inny.
To nie były negocjacje. Demonsi nigdy nie negocjowali. Pojawiali się znikąd i
pozostawiali po sobie jedynie trupy.
Do tamtej misji przygotowywała się długo. Chociaż naukę
zaczęła, jeszcze zanim to zadanie w ogóle dostali. Zadomowiła się już wtedy w
siedzibie Demonsów i urządziła swój pokój w dawnym schowku na miotły. Do jej
drzwi zapukał Al. Białe włosy przysłaniały czerwone tęczówki, ale i tak Tris
wiedziała, że bacznie jej się przyglądał.
– Co jest? – zapytała Tris, gdy drzwi się otworzyły. –
Al?
– Nie chcesz się napić ze mną wina? – zapytał
beznamiętnie jak zawsze. Bardzo niewiele emocji znajdowało się w jego repertuarze.
– Reszta gdzieś wybyła.
– Jasne. Chętnie – odparła po chwili.
Al był najbardziej
opanowanym z Demonsem. Dobrze się z nim dogadywała.
– Umiesz tańczyć? – zapytał nagle, bawiąc się pustym już
kieliszkiem.
– Słucham?
– Zapytałem, czy umiesz tańczyć?
– Wybacz, ale trochę zaskoczyłeś mnie tym pytaniem –
roześmiała się Tris i również opróżniła swój kieliszek. – Przypomnę ci, że
jestem Zmrokiem. Nas nie uczą tańczyć. Nas uczą zabijać – dodała z drapieżnym
błyskiem w oku i nie czekając na odpowiedź, nalała sobie wina.
– Każdy szanujący się zabójca powinien umieć tańczyć.
– Ale zależy o jakim tańcu mówisz. Nawet ja potrafię
pląsać do muzyki – stwierdziła rozbawiona.
– Mówię o czymś takim jak Walc, Tango…
– Ojej. No to teraz dowaliłeś – strapiła się Tris,
marszcząc brwi. – Aszczym to się je?
– To nazwy tańców. – Teraz to Al się zaśmiał. – Jak już
mówiłem… Każdy szanujący się zabójca powinien to umieć. To dobra sztuka.
Pozwala zwieść cel, wtopić się w tłum.
– Właśnie! Szanujący się zabójca – zauważyła Tris i upiła
łyk wina, po czym uśmiechnęła się szeroko. – Nie jesteśmy szanującymi się
zabójcami. Jesteśmy grupką bestii, które zabijają dla kasy.
– To wy zaniżacie nasz poziom – stwierdził Al, krzywiąc
się i również napełnił swój kieliszek.
– To, dlaczego tu jesteś, jeśli nie dla pieniędzy?
Dlaczego zabijasz?
– Ja? – Uśmiechnął się i przeniósł wzrok z kieliszka na
Tris. – Dla zabawy – orzekł wreszcie i wyszczerzył zęby, jak gdyby strasznie
bawiło go zadane przez blondynkę pytanie. – To jest po prostu interesujące.
Jeśli jesteś dobrym zabójcą, posiadasz zdolności, by pokonać każdy cel. Jesteś
panem życia i śmierci. Bo możesz zabić, ale możesz też oszczędzić
nieszczęśnika.
– Ale zazwyczaj jednak zabić.
– To prawda. Zabijanie to gra. Jeśli popełnisz błąd, cel
ucieknie i przegrywasz.
– Zabijanie to gra, tak? – zamyśliła się Tris. – Taka
wersja jest dla mnie zbyt ambitna. Wprowadzasz naszą parszywą robotę na zbyt
wysoki poziom, że brzmi to niemal szczytnie i nonszalancko. A jesteśmy przecież
tylko bestiami.
– A więc dlaczego ty zabijasz? Dlaczego walczysz? –
zaciekawił się Al.
– Bo nic innego nie potrafię – odpowiedziała cicho Tris,
a jej słowa zabrzmiały jak modlitwa za zmarłych. – Nie znam innego życia niż
to.
– Przyznaj się, że po prostu to lubisz.
– Nigdy nie powiedziałam, że nie – ożywiła się i
uśmiechnęła się szeroko, prezentując ostre ząbki. – Oto, kim jestem. Szkarłatna
Tris… Zmrok z Północnej Bramy.
– Więc jesteś po prostu taka jak ja. Nie próbuj się
wymawiać pieniędzmi. Tobie również podoba się ta zabawa.
– Może…
– Jeśli chcesz, nauczę cię
tańczyć. Zobaczysz, że przyda ci się ta wiedza – zadeklarował Al i odstawiwszy
kieliszek, wyciągnął do Tris dłoń.
Głod jeszcze uśpiony, choć coraz go więcej
– Shall we dance?
– odezwał się Al i odstawiwszy kieliszek szampana, wyciągnął do Tris dłoń i
ukłonił się szarmancko.
–
Z przyjemnością – odparła.
Wiedziała, że
towarzysz musiał wypatrzeć ich cel. Dwa cele gwoli ścisłości. Nie łatwo było
zabić kogoś z wyższych sfer, a tym bardziej, jeśli było ich więcej. Zadanie
dotyczyło starszego małżeństwa, gości bankietu, na którym właśnie się
znajdowali. Toteż musieli zachować ostrożność i doskonale wczuć się w swoje
role. Z drugiej strony, nie było zadania, którego Demonsi nie mogliby wypełnić.
Ta nazwa doskonale do nich pasowała.
Weszli na parkiet
i wmieszali się w tłum. Tańcząc idealnie przyciśnięci do siebie i pozornie
rozbawieni, przemieszczali się ostrożnie w stronę swojego celu. Nieopodal
pląsał pękaty jegomość o czarnych włosach mocno przyprószonych siwizną w
towarzystwie równie pękatej, choć może kilka lad od niego młodszej, rudowłosej
kobiety. Al wyczekał na odpowiedni moment i chwycił jej dłoń:
–
Odbijany – powiedział, uśmiechając się czarująco i chociaż był o dobre
dwadzieścia lat chudszy i młodszy, nie mogła oderwać wzroku od jego karminowych
tęczówek. A gdy ucałował grzbiet jej
dłoni, omal się nie roztopiła. – Czy mogę? – wyszeptał, biorąc ją lekko w
ramiona i prowadząc do tańca.
Tu
wchodziła Tris. Rzuciła towarzyszowi ostatnie spojrzenie, bo musiała przyznać,
że naprawdę miał klasę, a potem skupiła już uwagę na starszym mężczyźnie.
Uśmiechnęła się do niego zachęcająco i zaczekała na jego reakcję.
– W takim razie
odbijany – stwierdził radośnie, bez oporu wpatrując się w dekolt Szkarłatnej.
Wzdrygnęła
się w myślach, lecz z uśmiechem na ustach pozwoliła, by położył swoje tłuste
łapsko na jej smukłej talii. „Stary zboczeniec” pomstowała w myślach, gdy bezceremonialnie
złapał ją za tyłek, ale zamiast strzelić mu w pysk, na co miała ogromną ochotę,
oblizała tylko lubieżnie usta.
Sama zastanawiała
się, kiedy nauczyła się takich rzeczy. Za czasów Północnej Bramy taka nie była.
No tak, ale wtedy była jeszcze wbrew pozorom dzieckiem. Wielu rzeczy nie
rozumiała. Tak samo jak powagi obietnicy złożonej z Vincentem. Teraz to nie
miało znaczenia. Była członkiem Demonsów i musiała sobie poradzić.
Rozważała, jakiej
metody użyć. Była dobrze przygotowana, w zależności, jak potoczyłaby się
sytuacja, ale na razie wszystko szło zgodnie z planem. Niemal na sto procent Al
zamierzał użyć cyjanku. Jako dżentelmen miał doskonałą okazję, by po tańcu
przynieść partnerce coś do picia. Tris, jako dama, nie mogła tego uczyć, ale
też miała swoje sposoby.
Okrutny koniec tych, co nie wytrzymali
Nie mieli tylko
zbyt dużo czasu. Musieli się w miarę zgrać, by w odpowiednim momencie wydostać
się z budynku. Tris też wykonała śmielszy ruch i wsunęła kolano między nogi
mężczyzny, drażniąc jego krocze i oblizała usta. Najwyraźniej to wystarczyło,
by pobudzić wyobraźnię celu, bo zaraz po zakończeniu tańca zaproponował jej
spacer po posiadłości.
Weszli do jakiegoś
pustego pokoju z dala od ludzi i zgiełku. Szkarłatna przysunęła się do
mężczyzny i lewą ręką sięgnęła do jego spodni. Prawą zaś po sztylet, który
przymocowany miała do uda i jednym zwinnym ruchem wbiła go w gardło swojego
celu.
Trysnęła krew.
Dobrze, że Szkarłatna miała tego dnia czarną suknie. Nalegał na to Al, jak
twierdził, bardziej pasowała do niej czerń. I teraz była mu wdzięczna, że ją na
to namówił, bo krwi nie było aż tak widać. Wytarła jeszcze tylko sztylet i
schowała go na miejsce, po czym opuściła budynek, by spotkać się z towarzyszem.
Misja wypełniona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz