Ogłoszenia

Tagged #Scarlet tak samo jak Tagged #Monsters, które znajduje się w menu, czerpie z uniwersum mangi Gangsta. (Które de facto bardzo polecam) Scarlet opowiada o Tris, jednej z bohaterek Tagged #Monsters i o jej przeszłości.

Daty publikacji rozdziałów:
16 dzień miesiąca

środa, 25 stycznia 2017

Cz I. Scarlet #Wife


Idea – matka poprowadzi

            – Właściwie, skoro już o tym mowa – zaczął Vincent i z poważną miną spojrzał na Tris. – Myślałaś już, co zrobisz, gdy wreszcie stąd odejdziesz?
            – Nie… To zbyt odległe. A ty myślałeś?
            – Tak.
            – I? – zapytała blondynka, wpatrując się w niego wyczekująco.
            – Chciałbym zamieszkać gdzieś na południu. Daleko stąd. Zapomnieć o tym miejscu.
            – O mnie też?
            – Nie, nie o tobie. Myślałem, że poszłabyś ze mną – powiedział Vincent.
            – Ale nie wypuszczą mnie tak szybko…
            – To nic. Zostałbym tu do czasu, aż dostaniesz pozwolenie. Albo uciekniemy.
            – Znajdą nas – zmartwiła się Tris.
            – Jesteśmy silni. Poradzilibyśmy sobie – zapewnił ją brunet. – W końcu przestaliby nas szukać.
            – No, a co potem?
            – Cokolwiek będziemy chcieli. Będziemy wolni.
            – Wolni – zamyśliła się Szkarłatna.
            – Mogłabyś zostać lekarką albo… Mogłabyś robić cokolwiek sobie wymarzysz.
            – No nie wiem…
            – Pomyśl do tego czasu, co chciałabyś zrobić – powiedział Vincent. – Odejdziemy stąd. Będziemy wolni.
            Szkarłatna nie umiała sobie wyobrazić wolności. Tyle lat żyła w jednym miejscu. Północna Brama była jej całym światem. Niby nie zawsze tak było. Kiedyś żyła z mamą i bratem, ale nawet wtedy wiecznie żyli w strachu. Zawsze czegoś się obawiali.
            A jednak wolność brzmiała tak nostalgicznie. Tris nie potrafiła zrozumieć, kłucia w sercu, gdy Vincent o tym mówił, ale czuła, że będzie jej się podobało. Nie miała pojęcia, jak to będzie, ale tak długo jak miała go u swego boku…
            – Zawsze też mogłabyś zostać moją żoną – powiedział cicho Vincent.
            – Żoną – powtórzyła i buzię dwunastolatki rozjaśnił uśmiech. – Brzmi fajnie.
            Nie do końca… A właściwie wcale nie rozumiała, co to znaczy być żoną. Co taki ktoś robił? Jaki powinien być? Wiedziała natomiast, że dla Vincenta mogłaby nawet nauczyć się, jak być żoną.
            – Naprawdę?
            – Gotowałabym ci obiady – stwierdziła radośnie, lecz bardzo szybko posmutniała. – Tylko, że nie umiem gotować.
            – To nic.
            – Nauczę się – zadeklarowała z entuzjazmem w głosie. – Obiecuję, że się nauczę.
            – W takim razie trzymam cię za słowo.
            – Obietnica?
            – Tak. Obietnica.

Żaden nie skrzywdził nikogo z ludzi

            Vincent siedział w tym samym miejscu co zawsze. Oparty o regał, czytał jakieś opasłe tomiszcze. A raczej próbował czytać. Nie mógł się jednak skupić. Niecierpliwie wyczekiwał pojawienia się Tris, która zaczynała się spóźniać. Przyszło mu do głowy, że coś się stało i już chciał wstać, gdy usłyszał kroki. To ona. To jej kroki, a do nozdrzy Zmroka powoli docierał jej słodki zapach.
            – Hej – powiedziała, nieśmiało wychylając się zza regału. – Przepraszam za spóźnienie. Miałam lekką obsuwę.
            – Co ci się stało? – zaniepokoił się Vincent, dostrzegając rozcięcie na wardze blondynki. – Ktoś cię uderzył?
            – To? – strapiła się i odwróciła głowę w bok. – To nic takiego. Byłam nieuważna.
            – Już tyle czasu nie widziałem cię poobijanej. Powiedz, co się stało.
            – To na treningu. Straciłam koncentrację i dałam się zaskoczyć. Ale to nic takiego, tylko tak wygląda – tłumaczyła się Szkarłatna, siadając obok. Drgnęła lekko, gdy brunet dotknął palcem skaleczenia. – To naprawdę nic takiego. To z mojej winy – powiedziała na bezdechu.
            – Dobrze. W porządku. Uważaj na przyszłość – padło w odpowiedzi i dłoń chłopaka pogładziła ją po głowie. – Nie chcę więcej widzieć cię poobijanej.
            – Dobrze. Będę uważać.
            – To, co cię rozproszyło?
            – Um… To nic takiego – zawstydziła się Tris.
            – A to, co? – zaśmiał się Vincent, dostrzegając rumieńce na policzkach blondynki. – Przecież możesz mi powiedzieć.
            – No bo… Ja myślałam o naszej ostatniej rozmowie – wyznała cicho.
            – Ostatniej rozmowie… Ach, ostatniej rozmowie. I co? Zdecydowałaś już?
            – Nie… Znaczy… Nie wiem. Może. Tak sobie myślałam…
            – No? – zachęcił ją Vincent, uśmiechając się ciepło.
            – Moglibyśmy założyć klinikę, gdzieś blisko domu. Żebym mogła zostać lekarką i pomagać ludziom i codziennie witać cię z tym obiadem.
            – Brzmi świetnie. Podoba mi się ten pomysł – odparł Vincent. – Zwłaszcza, że ma szanse się ziścić. Niedługo dostane pozwolenie na samodzielne zadania, a wtedy już z górki. Wydostaniemy się stąd.

I żaden jeszcze nigdy nie zdradził

            – Dostałem! Dostałem pozwolenie! – pochwalił się pewnego razu Vincent. – Już niedługo, Tris. Już niedługo.
            – Naprawdę? Niesamowite – zachwyciła się Szkarłatna. – Mało, kto dostaje taki kredyt zaufania. Gratuluję!
            – Dzięki. Wreszcie będę mógł zarobić. Wreszcie stąd odejdę. My odejdziemy – ciągnął dalej. – Nie zapomniałem o naszej obietnicy. Tylko czekaj Tris.
            – Będę czekać.
            – Już możesz się uczyć gotowania – stwierdził radośnie brunet, a ona uśmiechnęła się ciepło. – Już niebawem.
            – Dobrze. Tylko uważaj na siebie. To duża odpowiedzialność.
            – Wiem.
            – Nie mówię o misjach. Mówię o twoim życiu. Masz wrócić cały i zdrowy.
            – Opatrzysz moje rany – powiedział Vincent.
            – Nie chcę opatrywać twoich ran… Chcę, żebyś bezpiecznie wrócił. Mam złe przeczucie.
            – Zaufaj mi. Wszystko będzie dobrze.
            – Ufam ci, tylko się martwię – oznajmiła Tris. – Proszę, uważaj na siebie.
            – Dobrze. Obiecuję.
            I w końcu nadszedł czas pierwszej misji Vina. Bardzo się cieszył. Miał już wtedy szesnaście lat i był naprawdę silnym, jednym z najlepszych Zmroków Północnej Bramy. Ale Tris nie potrafiła podzielić jego radości. Czuła, że wydarzy się coś złego.
            Po tamtym dniu już nigdy więcej go nie zobaczyła. Chodziły słuchy, że zginął podczas starcia z Destroyersami. Zamiast tego sama z czasem zdobyła pozwolenie na samotne misje. Była coraz lepsza. Zajęła jego miejsce wśród najlepszych i pewnego razu przyjęto ją do nowo uformowanego składu, który natychmiast wysłano w bój, przeciwko grupie z południa. Tris objęła dowodzenie.

Nieśmiertelnego los jak dzień

            – Okej – powiedziała z powagą w głosie i rozłożyła przed sobą mapę. – Zgodnie z wywiadem, są gdzieś w tej okolicy – oznajmiła, wskazując jakiś obszar na mapie. – Są silni, więc musimy działać rozważnie. Nie rozdzielamy się, ale nie uderzymy od frontu.
            – A od drugiej strony?
            – Ciężko będzie ich obejść – stwierdziła Tris i przygryzła wargę. Pójdziemy od Zachodu, będzie najszybciej. Pójdziemy w odstępach, co paręnaście metrów, żeby wtopić się w tłum. Ruszamy – rozkazała i schowawszy mapę do kieszeni, ruszyła w wybranym przed chwilą kierunku.
            Maszerowała spokojnie za jakąś rodziną. Próbowała naśladować uśmiechy na twarzach rozwrzeszczanych dzieciaków, ale nie była pewna, czy pasuje do tego obrazka. Mimo to od dłuższej chwili czuła się obserwowana. Już ich znaleźli? To nie powinno mieć miejsca, a jednak nie mogła zignorować przeczucia.
            Gdy ostatnim razem zignorowała swoją intuicję, więcej nie zobaczyła Vincenta. Nie mogła pozwolić sobie na porażkę. Jeśli tu przegra, nie będzie mogła się zemścić. Musiała poprowadzić swój skład ku zwycięstwu. Rozdała już rozkazy, więc postanowiła, że sama pójdzie inną drogą.
            Jeśli w pobliżu ukrywał się zwiadowca, musiała go tylko wyeliminować. Mogła to zrobić sama po cichu. Nie chciała rozpraszać swoich podkomendnych. Nie mogła zawieść. Nie tym razem. Toteż, gdy upewniła się, że jej skład podąża zgodnie z planem, skryła się w ciemnej alejce. Oparta o mur obok kontenera, czekała, aż ją miną.
            Wskoczyła na śmietnik i stamtąd przeskoczyła nad drewnianym płotem, przedostając się na jakieś podwórko, a stamtąd na przełaj na kolejną alejkę. Usłyszała jakiś szmer, a nad jej głową przemknął cień. W ostatniej chwili uchyliła głowę przed jakimś dziwnym ostrzem, a z mroku wyłoniła się ciemna czupryna i świecące, cyjanowe oczy.

Miecz nocy kończy i zaczyna

            Szkarłatna nie spotkała jeszcze dotąd nikogo, kto walczyłby tak wściekle i zajadle jak tamta Zaćmiona z shuko. Była naprawdę trudnym przeciwnikiem. Jej ciosy były niezwykle potężne, a ruchy zwinne i dobrze skoordynowane. Do tego ta dzikość. To było coś, czego, walcząca z chłodną rządzą krwi Tris, nie znała. Były sobie równe w każdym aspekcie i w najlepszym wypadku mogły opaść z sił, remisując lub zginąć w walce przeciwko sobie.
            Dłoń z metalowymi pazurami przytknęła do ściany budynku, a drugą przeczesała sterczącą czuprynę, gdy zorientowała się, że to starcie nie będzie łatwe. Wyciągnęła z kieszeni pudełko i połknęła kilka tabletek, krzywiąc się na smak Celebrera. Wiedząc, że blondynka obserwuje ją z bezpiecznej odległości, powoli ruszyła do przodu, a metalowe pazury trzeszczały na ścianie budynku.
            Okolica opustoszała na wieść o walce Zmroków. Dwie przeciwległe bramy, północna i południowa, stanęły do walki przeciwko sobie. Lepiej było nie wchodzić im w drogę, chyba, że ktoś liczył na szybką śmierć.
            Tris zmarszczyła brwi, próbując ocenić sytuację. Usłyszała grzechotanie pudełka i już wiedziała, że nie obejdzie się bez Celebrera, jeśli jej przeciwniczka też go użyła. Pospiesznie wrzuciła do ust kilka tabletek i przegryzła, krzywiąc się. Nie znosiła tego shitu, ale nie mogła przegrać. Ta walka dzieliła ją od wolności.
            W jednej sekundzie stały naprzeciw siebie, mierząc się wzrokiem, a w drugiej zwarły się w walce. Obie używały broni o niewielkim zasięgu, więc doskonale wpasowały się ze stylem walki. Dorównywały sobie siłą i szybkością, raz parując ataki, a za chwilę zadając sobie nawzajem kolejne rany.
            Gdy metalowe pazury ze świstem przeleciały koło ucha Tris, blondynka przez chwilę widziała w oczach drugiej Zaćmionej własną śmierć. Cudem zdążyła wydostać się z zasięgu ostrza na tyle, by uchronić punkty witalne, ale wiedziała, że na ramieniu pozostanie jej paskudna blizna.
            Chwyciła mocniej sztylety i zrobiła obrót, przycinając kilka ciemnych kosmyków Zaćmionej. Tamta prychnęła pod nosem, ale szybko kucnęła i ruszyła do przodu rozszarpując bok Tris, która syknęła z bólu. Zachwiała się, ale szybko odzyskała równowagę, po czym zaatakowała. Na swoje szczęście brunetka zrobiła jakiś dziwny manewr, broniąc się przed wirującymi sztyletami Szkarłatnej.

Strach tłumi to pragnienie złe

            Obie gotowe były oddać życie dla wygranej. Ale nie chodziło już o zwycięstwo któregoś ze składów. To stało się zbyt osobiste, gdy wreszcie natrafiły na godnego siebie przeciwnika wśród tych wszystkich miernot. Przewagę zdobywała żądza krwi, która wpisana była w istnienie Zmroków.
            Jedyne, co wciąż hamowało ten pierwotny zew to strach. Zbyt wiele miały do stracenia. Nie życie, lecz wolność. I chociaż tak wysoka stawka, czyniła grę o wiele zabawniejszą i bardziej wartościowszą… Powstrzymywały się.
            Balansowały na cienkiej granicy pomiędzy instynktem, a rozumem, który przecież posiadały, choć przyćmiony teraz przez połknięty kilka minut wcześniej lek. Ale przecież to było w tym najciekawsze. Gdy mogło się obserwować wynik nie tylko prawdziwej, lecz i wewnętrznej walki. To było jak narkotyk. O wiele lepszy w smaku, niż Celebrer.

Co ciągnie jak amfetamina

            Tris skoczyła, odbijając się od ramienia Zaćmionej i przeskoczyła do tyłu, łapiąc ją za ramię, po czym przerzucając za siebie. Brunetka gruchnęła o ziemie i skrzywiła się. Na jej usta szybko wpełzł arogancki uśmiech. Ruszyła na Szkarłatną, szarżując w dziwnej, przygarbionej pozycji. Jakby zaraz miała biec na czterech łapach.
            Tekagi wycelowane było w nogi Szkarłatnej, by utrudnić jej poruszanie i blondynka w ostatniej chwili skoczyła w górę. Dopiero wtedy zorientowała się, jakie głupie to było, bo w powietrzu ciężej robiło się uniki. W ostatniej chwili pociągnęła przeciwniczce z buta, a ona splunęła krwią i obrzuciła Tris lodowatym spojrzeniem spod przymrużonych powiek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz