Idea – matka poprowadzi
– Właściwie, skoro już o tym mowa –
zaczął Vincent i z poważną miną spojrzał na Tris. – Myślałaś już, co zrobisz,
gdy wreszcie stąd odejdziesz?
– Nie… To zbyt odległe. A ty
myślałeś?
– Tak.
– I? – zapytała blondynka, wpatrując
się w niego wyczekująco.
– Chciałbym zamieszkać gdzieś na
południu. Daleko stąd. Zapomnieć o tym miejscu.
– O mnie też?
– Nie, nie o tobie. Myślałem, że
poszłabyś ze mną – powiedział Vincent.
– Ale nie wypuszczą mnie tak szybko…
– To nic. Zostałbym tu do czasu, aż
dostaniesz pozwolenie. Albo uciekniemy.
– Znajdą nas – zmartwiła się Tris.
– Jesteśmy silni. Poradzilibyśmy
sobie – zapewnił ją brunet. – W końcu przestaliby nas szukać.
– No, a co potem?
– Cokolwiek będziemy chcieli.
Będziemy wolni.
– Wolni – zamyśliła się Szkarłatna.
– Mogłabyś zostać lekarką albo…
Mogłabyś robić cokolwiek sobie wymarzysz.
– No nie wiem…
– Pomyśl do tego czasu, co
chciałabyś zrobić – powiedział Vincent. – Odejdziemy stąd. Będziemy wolni.
Szkarłatna nie umiała sobie
wyobrazić wolności. Tyle lat żyła w jednym miejscu. Północna Brama była jej
całym światem. Niby nie zawsze tak było. Kiedyś żyła z mamą i bratem, ale nawet
wtedy wiecznie żyli w strachu. Zawsze czegoś się obawiali.
A jednak wolność brzmiała tak
nostalgicznie. Tris nie potrafiła zrozumieć, kłucia w sercu, gdy Vincent o tym
mówił, ale czuła, że będzie jej się podobało. Nie miała pojęcia, jak to będzie,
ale tak długo jak miała go u swego boku…
– Zawsze też mogłabyś zostać moją
żoną – powiedział cicho Vincent.
– Żoną – powtórzyła i buzię
dwunastolatki rozjaśnił uśmiech. – Brzmi fajnie.
Nie do końca… A właściwie wcale nie
rozumiała, co to znaczy być żoną. Co taki ktoś robił? Jaki powinien być?
Wiedziała natomiast, że dla Vincenta mogłaby nawet nauczyć się, jak być żoną.
–
Naprawdę?
– Gotowałabym ci obiady –
stwierdziła radośnie, lecz bardzo szybko posmutniała. – Tylko, że nie umiem
gotować.
– To nic.
– Nauczę się – zadeklarowała z
entuzjazmem w głosie. – Obiecuję, że się nauczę.
– W takim razie trzymam cię za
słowo.
–
Obietnica?
– Tak. Obietnica.
Żaden nie skrzywdził nikogo z ludzi
Vincent siedział w tym samym miejscu
co zawsze. Oparty o regał, czytał jakieś opasłe tomiszcze. A raczej próbował
czytać. Nie mógł się jednak skupić. Niecierpliwie wyczekiwał pojawienia się
Tris, która zaczynała się spóźniać. Przyszło mu do głowy, że coś się stało i
już chciał wstać, gdy usłyszał kroki. To ona. To jej kroki, a do nozdrzy Zmroka
powoli docierał jej słodki zapach.
– Hej – powiedziała, nieśmiało
wychylając się zza regału. – Przepraszam za spóźnienie. Miałam lekką obsuwę.
– Co ci się stało? – zaniepokoił się
Vincent, dostrzegając rozcięcie na wardze blondynki. – Ktoś cię uderzył?
– To? – strapiła się i odwróciła głowę w bok. – To nic takiego. Byłam nieuważna.
– To? – strapiła się i odwróciła głowę w bok. – To nic takiego. Byłam nieuważna.
– Już tyle czasu nie widziałem cię
poobijanej. Powiedz, co się stało.
– To na treningu. Straciłam
koncentrację i dałam się zaskoczyć. Ale to nic takiego, tylko tak wygląda –
tłumaczyła się Szkarłatna, siadając obok. Drgnęła lekko, gdy brunet dotknął
palcem skaleczenia. – To naprawdę nic takiego. To z mojej winy – powiedziała na
bezdechu.
– Dobrze. W porządku. Uważaj na
przyszłość – padło w odpowiedzi i dłoń chłopaka pogładziła ją po głowie. – Nie
chcę więcej widzieć cię poobijanej.
– Dobrze. Będę uważać.
– To, co cię rozproszyło?
– Um… To nic takiego – zawstydziła
się Tris.
– A to, co? – zaśmiał się Vincent,
dostrzegając rumieńce na policzkach blondynki. – Przecież możesz mi powiedzieć.
– No bo… Ja myślałam o naszej
ostatniej rozmowie – wyznała cicho.
– Ostatniej rozmowie… Ach, ostatniej
rozmowie. I co? Zdecydowałaś już?
– Nie… Znaczy… Nie wiem. Może. Tak
sobie myślałam…
– No? – zachęcił ją Vincent,
uśmiechając się ciepło.
– Moglibyśmy założyć klinikę, gdzieś
blisko domu. Żebym mogła zostać lekarką i pomagać ludziom i codziennie witać
cię z tym obiadem.
– Brzmi świetnie. Podoba mi się ten
pomysł – odparł Vincent. – Zwłaszcza, że ma szanse się ziścić. Niedługo dostane
pozwolenie na samodzielne zadania, a wtedy już z górki. Wydostaniemy się stąd.
I żaden jeszcze nigdy nie zdradził
– Dostałem! Dostałem pozwolenie! –
pochwalił się pewnego razu Vincent. – Już niedługo, Tris. Już niedługo.
– Naprawdę? Niesamowite – zachwyciła
się Szkarłatna. – Mało, kto dostaje taki kredyt zaufania. Gratuluję!
– Dzięki. Wreszcie będę mógł
zarobić. Wreszcie stąd odejdę. My odejdziemy – ciągnął dalej. – Nie zapomniałem
o naszej obietnicy. Tylko czekaj Tris.
– Będę czekać.
– Już możesz się uczyć gotowania –
stwierdził radośnie brunet, a ona uśmiechnęła się ciepło. – Już niebawem.
– Dobrze. Tylko uważaj na siebie. To
duża odpowiedzialność.
– Wiem.
– Nie mówię o misjach. Mówię o twoim
życiu. Masz wrócić cały i zdrowy.
– Opatrzysz moje rany – powiedział
Vincent.
– Nie chcę opatrywać twoich ran…
Chcę, żebyś bezpiecznie wrócił. Mam złe przeczucie.
– Zaufaj mi. Wszystko będzie dobrze.
– Ufam ci, tylko się martwię –
oznajmiła Tris. – Proszę, uważaj na siebie.
– Dobrze. Obiecuję.
I w końcu nadszedł czas pierwszej
misji Vina. Bardzo się cieszył. Miał już wtedy szesnaście lat i był naprawdę
silnym, jednym z najlepszych Zmroków Północnej Bramy. Ale Tris nie potrafiła
podzielić jego radości. Czuła, że wydarzy się coś złego.
Po tamtym dniu już nigdy więcej go
nie zobaczyła. Chodziły słuchy, że zginął podczas starcia z Destroyersami.
Zamiast tego sama z czasem zdobyła pozwolenie na samotne misje. Była coraz
lepsza. Zajęła jego miejsce wśród najlepszych i pewnego razu przyjęto ją do
nowo uformowanego składu, który natychmiast wysłano w bój, przeciwko grupie z
południa. Tris objęła dowodzenie.
Nieśmiertelnego los jak dzień
– Okej – powiedziała z powagą w
głosie i rozłożyła przed sobą mapę. – Zgodnie z wywiadem, są gdzieś w tej
okolicy – oznajmiła, wskazując jakiś obszar na mapie. – Są silni, więc musimy
działać rozważnie. Nie rozdzielamy się, ale nie uderzymy od frontu.
– A od drugiej strony?
– Ciężko będzie ich obejść –
stwierdziła Tris i przygryzła wargę. Pójdziemy od Zachodu, będzie najszybciej.
Pójdziemy w odstępach, co paręnaście metrów, żeby wtopić się w tłum. Ruszamy –
rozkazała i schowawszy mapę do kieszeni, ruszyła w wybranym przed chwilą
kierunku.
Maszerowała spokojnie za jakąś
rodziną. Próbowała naśladować uśmiechy na twarzach rozwrzeszczanych dzieciaków,
ale nie była pewna, czy pasuje do tego obrazka. Mimo to od dłuższej chwili
czuła się obserwowana. Już ich znaleźli? To nie powinno mieć miejsca, a jednak
nie mogła zignorować przeczucia.
Gdy ostatnim razem zignorowała swoją
intuicję, więcej nie zobaczyła Vincenta. Nie mogła pozwolić sobie na porażkę.
Jeśli tu przegra, nie będzie mogła się zemścić. Musiała poprowadzić swój skład
ku zwycięstwu. Rozdała już rozkazy, więc postanowiła, że sama pójdzie inną
drogą.
Jeśli w pobliżu ukrywał się
zwiadowca, musiała go tylko wyeliminować. Mogła to zrobić sama po cichu. Nie
chciała rozpraszać swoich podkomendnych. Nie mogła zawieść. Nie tym razem.
Toteż, gdy upewniła się, że jej skład podąża zgodnie z planem, skryła się w
ciemnej alejce. Oparta o mur obok kontenera, czekała, aż ją miną.
Wskoczyła na śmietnik i stamtąd
przeskoczyła nad drewnianym płotem, przedostając się na jakieś podwórko, a
stamtąd na przełaj na kolejną alejkę. Usłyszała jakiś szmer, a nad jej głową
przemknął cień. W ostatniej chwili uchyliła głowę przed jakimś dziwnym ostrzem,
a z mroku wyłoniła się ciemna czupryna i świecące, cyjanowe oczy.
Miecz nocy kończy i zaczyna
Szkarłatna nie spotkała jeszcze dotąd
nikogo, kto walczyłby tak wściekle i zajadle jak tamta Zaćmiona z shuko. Była
naprawdę trudnym przeciwnikiem. Jej ciosy były niezwykle potężne, a ruchy
zwinne i dobrze skoordynowane. Do tego ta dzikość. To było coś, czego, walcząca
z chłodną rządzą krwi Tris, nie znała. Były sobie równe w każdym aspekcie i w
najlepszym wypadku mogły opaść z sił, remisując lub zginąć w walce przeciwko
sobie.
Dłoń z metalowymi pazurami
przytknęła do ściany budynku, a drugą przeczesała sterczącą czuprynę, gdy
zorientowała się, że to starcie nie będzie łatwe. Wyciągnęła z kieszeni pudełko
i połknęła kilka tabletek, krzywiąc się na smak Celebrera. Wiedząc, że
blondynka obserwuje ją z bezpiecznej odległości, powoli ruszyła do przodu, a
metalowe pazury trzeszczały na ścianie budynku.
Okolica opustoszała na wieść o walce
Zmroków. Dwie przeciwległe bramy, północna i południowa, stanęły do walki
przeciwko sobie. Lepiej było nie wchodzić im w drogę, chyba, że ktoś liczył na
szybką śmierć.
Tris zmarszczyła brwi, próbując
ocenić sytuację. Usłyszała grzechotanie pudełka i już wiedziała, że nie
obejdzie się bez Celebrera, jeśli jej przeciwniczka też go użyła. Pospiesznie
wrzuciła do ust kilka tabletek i przegryzła, krzywiąc się. Nie znosiła tego
shitu, ale nie mogła przegrać. Ta walka dzieliła ją od wolności.
W jednej sekundzie stały naprzeciw
siebie, mierząc się wzrokiem, a w drugiej zwarły się w walce. Obie używały
broni o niewielkim zasięgu, więc doskonale wpasowały się ze stylem walki.
Dorównywały sobie siłą i szybkością, raz parując ataki, a za chwilę zadając
sobie nawzajem kolejne rany.
Gdy metalowe pazury ze świstem
przeleciały koło ucha Tris, blondynka przez chwilę widziała w oczach drugiej
Zaćmionej własną śmierć. Cudem zdążyła wydostać się z zasięgu ostrza na tyle,
by uchronić punkty witalne, ale wiedziała, że na ramieniu pozostanie jej
paskudna blizna.
Chwyciła mocniej sztylety i zrobiła
obrót, przycinając kilka ciemnych kosmyków Zaćmionej. Tamta prychnęła pod
nosem, ale szybko kucnęła i ruszyła do przodu rozszarpując bok Tris, która
syknęła z bólu. Zachwiała się, ale szybko odzyskała równowagę, po czym
zaatakowała. Na swoje szczęście brunetka zrobiła jakiś dziwny manewr, broniąc
się przed wirującymi sztyletami Szkarłatnej.
Strach tłumi to pragnienie złe
Obie gotowe były oddać życie dla
wygranej. Ale nie chodziło już o zwycięstwo któregoś ze składów. To stało się
zbyt osobiste, gdy wreszcie natrafiły na godnego siebie przeciwnika wśród tych
wszystkich miernot. Przewagę zdobywała żądza krwi, która wpisana była w
istnienie Zmroków.
Jedyne, co wciąż hamowało ten
pierwotny zew to strach. Zbyt wiele miały do stracenia. Nie życie, lecz
wolność. I chociaż tak wysoka stawka, czyniła grę o wiele zabawniejszą i
bardziej wartościowszą… Powstrzymywały się.
Balansowały na cienkiej granicy
pomiędzy instynktem, a rozumem, który przecież posiadały, choć przyćmiony teraz
przez połknięty kilka minut wcześniej lek. Ale przecież to było w tym
najciekawsze. Gdy mogło się obserwować wynik nie tylko prawdziwej, lecz i wewnętrznej
walki. To było jak narkotyk. O wiele lepszy w smaku, niż Celebrer.
Co ciągnie jak amfetamina
Tris skoczyła, odbijając się od
ramienia Zaćmionej i przeskoczyła do tyłu, łapiąc ją za ramię, po czym
przerzucając za siebie. Brunetka gruchnęła o ziemie i skrzywiła się. Na jej
usta szybko wpełzł arogancki uśmiech. Ruszyła na Szkarłatną, szarżując w
dziwnej, przygarbionej pozycji. Jakby zaraz miała biec na czterech łapach.
Tekagi
wycelowane było w nogi Szkarłatnej, by utrudnić jej poruszanie i blondynka w ostatniej
chwili skoczyła w górę. Dopiero wtedy zorientowała się, jakie głupie to było,
bo w powietrzu ciężej robiło się uniki. W ostatniej chwili pociągnęła
przeciwniczce z buta, a ona splunęła krwią i obrzuciła Tris lodowatym
spojrzeniem spod przymrużonych powiek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz