I wish I could last As long as the gods
Dostali już
pieniądze, więc jak zawsze zaczęli się zbierać. Ich kontrahent zebrał się w
lekkim pośpiechu, co było podejrzane. Ale znowu nie aż tak rzadkie. Być może
bali się, że ktoś ich przydybie. Sprawa jednak szybko się wyjaśniła, gdy Ren i
reszta zostali otoczeni przez grupę upiornie wyglądających Zmroków. Ren
skrzywił się. Wszyscy wiedzieli, co robić. Wygrać.
Szkarłatnej aż świeciły się oczy. Byli otoczeni sporą grupą przeciwników. Już
dawno nie miała takich atrakcji i przez chwilę zastanawiała się, czy ma
urodziny. Dopiero po chwili przypomniała sobie, że nie wolno jej ich zabić.
Nie wyciągnęła sztyletów. Gdyby to zrobiła, mężczyźni padliby trupem.
Poderżnęłaby im gardła odruchowo. Lub chociażby kończyny, co i tak prowadziłoby
do zgonu. Musiała się powstrzymać. Musiała ich jedynie stłuc i unieszkodliwić.
Zamachnęła się i przywaliła jednemu z nich między oczy. W ostatniej chwili
powstrzymała się, by nie ukręcić mu łba. Ten moment zawahania wykorzystany
został przeciw niej. Oberwała prawym sierpowym, aż się zatoczyła.
Otarła krew z nosa, a na jej twarzy pojawił się grymas bólu. Atakowała
zawzięcie pięściami. Była szybka i silna. A jednak przeciwnicy, nie dość że
liczni, dorównywali jej siłą. Nawet gdy udało jej się odeprzeć jeden atak,
ledwo dawała radę uniknąć kolejnych dwóch.
Oberwała po nerkach. Nie raz i nie dwa. Miała wrażenie, że już się nie
podniesie. Ale narastający w Tris gniew, dodał jej sił. Miała ochotę roznieść
ich wszystkich na strzępy, więc nawet jeśli nie mogła, jej ciosy stały się dużo
bardziej skuteczne. Niestety nie na długo.
– Loki, Tris! Przestańcie się wygłupiać!
– krzyknął Ren, gdy tylko zorientował
się, że bez jego pozwolenia nie zrobią napastnikom większej krzywdy. – Hex, John, wy też! Weźcie się w garść!
Żadne z nich, z wyjątkiem Tris, nie zawahało się. Mimo pozwolenia. Kolejny cios
pchnął ją na ścianę. Przywaliła głową i aż zaklęła. Nowy przypływ energii
pozwolił jej się pozbierać. Zrobiła ślizg po ziemi, a potem wskoczyła
mężczyźnie na plecy, dusząc go zapaśniczą dźwignią. Ale nie mogła go udusić,
więc w akcie desperacji przywaliła mu z dyńki w potylicę. A mimo to nie dała
rady go z nokautować.
– Co kurwa? Masz blachę z ołowiu w
czaszce? – zawyła i chwilę później uderzyła plecami o ścianę. – Cholera.
– Tris, nie wygłupiaj się! – krzyknął Loki. – Oszalałaś?
– Zamknij się! – wrzasnęła. – Mogę ich pokonać, nie zabijając!
Postanowiła zmienić taktykę, zamiast tak łatwo się poddać. Uderzyła jednego z
mężczyzn w kroczę, a drugiego w splot słoneczny i krtań. Ostatni cios w kark,
powalił go na ziemię. Wreszcie znalazła sposób, jak ich pokonać.
Kilka ciosów z otwartej dłoni w klatkę piersiową odebrało jednemu z nich
oddech. Kolejne uderzenia poskładały go momentalnie. Pozostali podążyli w jej
ślady, choć nie taki był plan.
– Dobra robota, Tris – oznajmił Ren.
– Jestem z ciebie dumny – dodał Loki.
– Dobra... Nie możemy tego tak zostawić.
Trzeba tu posprzątać – stwierdziła z
niepokojem Hex. – Ren?
– Tak... John? Loki? Zajmijcie się tym.
– Sie wie!
– Tris, Hex. Wracamy – zarządził Ren, kierując się do samochodu.
Obie kobiety posłusznie wypełniły polecenie. Tylko Tris z niepewną miną
oglądała się za siebie. Hex uśmiechnęła się do niej pokrzepiająco.
– Jeśli będzie nas tam za dużo,
przyciągniemy uwagę.
– Przecież wiem... – mruknęła Tris. – Mają ich dobić i dogonić tamtych.
– Tris, przepraszam – stwierdził Ren. – Tak się starałaś, więc nie chciałem...
– W porządku.
– Dobra z ciebie dziewczyna – rzekła Hex i pogładziła Szkarłatną po
głowie.
– Nie jestem dzieckiem.
– Nie traktuję cię jak dziecko. Jak młodszą siostrę może.
– Zraniłaś się w rękę – zauważyła Tris, marszcząc brwi. – Gdy tylko wrócimy do domu, opatrzę to. Macie
jakieś inne obrażenia?
– Ja mam jedno – zaśmiał się Ren. – Ale jestem pewien, że Hex sama zdoła to
uleczyć.
– Głupek...
Gdy tylko wrócili, Tris wyciągnęła z szafy walizeczkę. I kazała Hex usiąść.
– Nic mi nie będzie, wystarczy plaster.
– Cicho – warknęła. – Pokaż rękę.
Szkarłatna ostrożnie oczyściła rozcięcie, nie było głębokie, więc nałożyła
tylko maść i zrobiła opatrunek.
– Przestań mnie tak oglądać – jęknęła Hex, unosząc ręce do góry. – Nic mi nie jest. Widzisz?
– Ren? Na pewno jesteś cały?
– Na pewno. Ty wyglądasz na bardziej
poturbowaną. Niech Hex się tobą zajmie.
– Jestem Zaćmioną, takie coś to nic.
Muszę zaczekać, żeby zając się Johnem i Lokim.
– Jesteś bardziej troskliwa, niż to
okazujesz.
– To nie troska – prychnęła Tris, krzywiąc się. – Jestem medykiem.
– Tak?
– Tak... Opatrywanie rannych mam we
krwi.
– Taaaak... Ale nie możesz opatrywać
ich, kiedy sama jesteś ranna.
– Kilka siniaków i zadrapań. Zero ran.
To wyleczy się szybciej, niż się pojawiło.
– John jest cały. A Loki jest zaćmionym
tak jak ty. Nic mu nie będzie.
– Tego nie wiesz. Poszli sami zapolować
na resztę.
Nie była ciężko ranna, ale na pewno zmęczona. Przysypiała na siedząco, oparta o
stolik. Krzyk przy wejściu obudził ją:
– Wróciliśmy!
– Tris martwiła się o was – oznajmiła radośnie Hex. – Dajcie się prześwietlić jej, bo nie da wam
żyć.
– Prześwietlić?
– Tris jest medykiem – wyjaśnił Ren.
– Ja jestem cały i zdrowy! – roześmiał
się John, zdejmując koszulkę. Pokazawszy gołą, owłosioną klatę i niewielkie
fałdki na bokach, poklepał się po brzuchu. – Za to głodny jestem.
– Loki?
– Parę zadrapań i siniaków – mruknął
Zaćmiony i ruszył w stronę swojej sypialni.
Nie było mu jednak dane tam dotrzeć, bo za kołnierz chwycił go John i podniósł
jak mama kot chwyta za kark swoje kocięta. – A ten tu kwalifikuje się do
oględzin.
– No dawaj, Loki. Nie bądź mięczakiem –
podpuszczał go Ren i poklepał przyjaciela po plecach. Ten aż stęknął. – A
widzisz?
– Rozbieraj się – rozkazała Tris z
błyskiem w oku. Loki zdjął swój top i westchnął ciężko. Na plecach miał ogromną
szramę. Bardzo płytką, ale niezbyt dobrze wyglądającą. – Ou…
– To nic.
– Siadaj tutaj – mruknęła Tris,
otwierając na nowo swoją walizeczkę. – Może trochę szczypać.
Ostrożnie oczyściła ranę z zaschniętej krwi i brudu i posmarowała wokół jakimś
pomarańczowym płynem, którego Loki wcześniej nie widział. Przy tym robiła to
zaskakująco delikatnie i bezboleśnie. Ale i na pomarańczowe smugi nałożyła
jakąś przezroczystą maść. Widziała, że choć Loki siedzi cicho, rana musi boleć.
– Czego mi tam tyle nakładasz? –
zapytał, odchylając głowę, żeby spojrzeć na Szkarłatną. – Co?
– Nie wierć się, bo ci się kudły
poprzyklejają do pleców.
– Aż takie długie nie są.
– Krótkie też nie.
– Ty masz dłuższe. Dużo dłuższe –
zauważył Loki. – Nie przeszkadzają ci w walce?
– Nie. Właściwie nie wiem. Są długie
odkąd pamiętam.
– Może powinnaś pomyśleć nad zmianą
fryzury?
– Może kiedyś. A teraz nie ruszaj się. – Nałożyła jeszcze jakąś maść i nakleiła
opatrunek. – Jak będziesz brał prysznic, uważaj, żeby tego nie zamoczyć. I
przyjdź rano, żebym – urwała, ziewając szeroko – go obejrzała.
– Jesteś zmęczona.
– Może odrobinę.
– Mogłaś iść spać, zamiast czekać na
nasz powrót.
– Nie czekałam na was – prychnęła Tris i
wyciągnęła się na kanapie.
Po chwili już spała.
I wish I could be Perfectly free
– Nie! – krzyknęła zrywając się z łóżka.
Oddychała płytko i bardzo szybko. Była przerażona. Nic jednak dziwnego.
Poprzedniego dnia znów wzięła Celebrer. Dopiero po dłuższej chwili zdołała
opanować niepokój i drżenie rąk. Wtedy zorientowała się, że faktycznie jest w
sypialni. A przecież zasnęła na kanapie… – Co do… – mruknęła, podnosząc się.
Poszła wziąć prysznic. Bo przecież zasnęła, zanim zdążyła doprowadzić się do
porządku. Ale mimo to nadal nie czuła się zupełnie dobrze. I nie chodziło o to,
że była poobijana. Była roztrzęsiona i to jakoś w środku. Nie pierwszy raz, ale
już dawno nie tak mocno.
Skierowała się do salonu z nadzieją, że zastanie tam Lokiego. Myliła się. Zrobiło jej
się głupio, że coś takiego w ogóle przyszło jej do głowy. Przecież nie będzie
na nią zawsze czekał z kakao. Akurat parę razy się trafiło i tyle.
Powlokła się do kuchni. Tam również nikogo nie było. Przejrzała szafki w
poszukiwaniu tamtego dobrego wina, które piła za pierwszym razem. Gdy tylko je
znalazła, odkorkowała i pociągnęła kilka łyków z gwinta. Po tym beknęła zdrowo
i z ciężkim westchnieniem opadła na krzesło.
Nie kwapiła się, żeby wziąć szklankę. W końcu nikogo z nią nie było. Mogła pić,
ile dusza zapragnie. I tak też zamierzała zrobić. Upić się do nieprzytomności.
Może wtedy nie będzie miała koszmarów.
– Pijesz beze mnie?
– Spóźniłeś się – prychnęła Tris, nie
uraczywszy go nawet przelotnym spojrzeniem. – Nie podzielę się. Znajdź sobie
swoją…
– Wszystko okej?
– Tak. Nie mogłam spać. Jak zawsze
zresztą…
– Ja też nie – oznajmił Loki i ziewnął
przeciągle.
– Nie wyglądasz.
– Ja zawsze jestem przystojny.
Zignorowała to.
– Jak rana? – zapytała Tris.
– Dobrze.
– Pokaż mi to – rozkazała podnosząc się
z krzesła. Podciągnęła delikatnie T–shirt Lokiego i odchyliła opatrunek.
Mruknęła coś pod nosem i zakryła jego plecy. – Będziesz żyć.
– Zaczekaj – powiedział, łapiąc ją za
nadgarstek, zanim zdążyła wrócić na swoje miejsce. – Na pewno wszystko w
porządku?
– Nic nie jest w porządku – zaśmiała
się.
Prawie nigdy nie było.
Prawie nigdy nie było.
– Powiedz mi.
– Co tu dużo mówić? – Popatrzyła na
Lokiego z powątpiewaniem. – Dobrze wiesz, że bycie Zmrokiem ma swoją cenę.
– Czym ty przypłaciłaś?
– Szczęściem – wyszeptała. – Jestem
silna fizycznie, ale psychicznie jestem słaba – wyznała. – Odkąd pamiętam mam
koszmary. Codziennie, ale gdy wezmę Celebrer chociaż raz w ciągu dnia to przez
kolejny tydzień budzę się z krzykiem i łzami w oczach. Ponieważ wciąż i wciąż w
tych snach coś mnie goni, a ja uciekam albo szukam tych, którzy cokolwiek dla
mnie znaczyli. I nawet gdy udaje mi się ich odnaleźć, nie mogę ich uratować.
– Przykro mi.
– I tak już nie żyją. Tylko ja przeżywam
na nowo ten dramat, codziennie –
Chwyciła butelkę i upiła kilka potężnych łyków. Samo mówienie o tym sprawiało
jej ból, pamiętanie tego. Próbowała to jakoś znieczulić. Dlatego piła.
Odstawiła z hukiem butelkę i popatrzyła na Lokiego. – Nie chciałam się przywiązywać. Nie chciałam
„rodzinnych śniadań”, nocnego popijania kakao. W Demonsach było łatwiej. Nie
byliśmy przyjaciółmi. Kaimon dużo by dał, żeby móc mnie zabić. A mimo to, nawet
gdy nasza banda się rozpadła, było mi cholernie przykro. Po kimś takim.
– Ludzie się przywiązują. Taka kolej
rzeczy. Nie umiemy żyć zupełnie sami.
– Ale tak byłoby łatwiej.
– Łatwiej, ale czy lepiej? Cierpimy.
Ranimy innych. Uczymy się. Upadamy, ale wstajemy i idziemy do przodu. Na tym to
polega – stwierdził Loki, patrząc Tris prosto w oczy. – Nie masz dość
samotności? Nie sądzisz, że lepiej jest nam zaufać? Właściwie, czy ci się to
podoba, czy nie, jesteś już jedną z nas. Jesteśmy już rodziną.
– Nie… To źle się skończy. Zobaczysz.
– Zaryzykuję – roześmiał się Loki. – Nie
myśl sobie, że tylko ty masz mroczną przeszłość.
– Moja nie jest mroczna. Jest
szkarłatna.
– Ja byłem zwykłym śmieciem. Zabijałem
każdego, kto się napatoczył. Wykonywałem beznadziejną, brudną robotę. Piłem i
łaziłem po burdelach wraz z szefem naszej grupy. Byłem nikim – wycedził Loki i
Tris mogła wyczuć pogardę, jaką darzył sam siebie. – Pewnego dnia spotkałem
Rena. Dostałem wtedy wciry od własnych kumpli. Porzucili mnie na śmierć
zakrwawionego i połamanego. A Ren mnie przyjął. Nie pytał, dał dach nad głową.
Zachowywałem się jak dzikie zwierze zagonione w kozi róg. Ale i on i Hex byli
cierpliwi. Dali mi czas. Teraz zawierzyłbym im swoje, a za nimi wskoczył w
ogień.
– Zazdroszczę…
– Możesz to mieć. Wybór należy do ciebie. Nie
musisz cierpieć w samotności.